Właściwie,
to się boję co z Niego wyrośnie. I boję się też, czy ja tego
doczekam.. W sensie, czy nie skończę w wariatkowie.
Spotkaliście
się kiedyś z określeniem High Need Babies? Tu taki leciutki zarys,
na końcu tekstu umieszczam odsyłacz do całego artykułu na ten
temat:
„
High
Need Babies bardzo dużo płaczą, są zaprzeczeniem powiedzenia, że
małe dzieci tylko jedzą i śpią. Łatwo przekraczają próg
dyskomfortu – przeszkadza im byle dźwięk, światło, fakt, że
leżą w wózku, a nie w ramionach rodzica. W skrajnych
przypadkach potrafią płakać, zanim otworzą oczy po przebudzeniu ido ostatnich sekund przed zaśnięciem. Jednocześnie ich reakcja na
doświadczenie dyskomfortu jest bardzo intensywna – HNB często nie
dają rodzicom sygnałów ostrzegawczych w postaci kwęknięć
czy pojękiwania – od razu zanoszą się histerycznym płaczem lub
wrzaskiem. Dlatego zapewnienie im komfortowych warunków, a tym
samym spokoju staje się często nie lada wyzwaniem dla rodziców.
„
Na
opis takich dzieci trafiłam dawno, jeszcze kiedy byłam mamą tylko
Kacpra. Był taki czas, że jakoś więcej wtedy płakał, zapytałam
więc internet, co o tym myśli. Wujek jak zawsze niezawodnie, rzucił
mi kilka opcji. Jedną z nich były właśnie HNB. Przeczytałam
wtedy ten artykuł (z którego dałam cytat i macie go na dole)
i w sumie z uśmiechem odeszłam od monitora. To było ZDECYDOWANIE
nie to. On był tylko trochę marudny, spał jak kamień. (Okazało
się, że to ząbek wychodził) W ogóle pierwsza myśl była
surowa, że to chyba jednak rodzice dopuszczają do tego, że dzieci
tak wariują, że te HNB to jakieś szaleństwo. W każdym razie,
pocieszona, na jakiś czas zupełnie o tym zapomniałam.
Aż
urodził się Mikołaj... (Sorry, wyjęty został :P )
Początki
były niewinne. Wiadomo, wcześniak, walka o życie, malutki,
cichutki.. Nikt się nie spodziewał, że prawdziwa walka, walka z
własną cierpliwością, dopiero przed nami.
Okres
szpitalny minął, pod tym względem, raczej bezboleśnie. Początki
w domu też jeszcze niczego nie zapowiadały, ale dość szybko dało
się zauważyć, że Mały jest zupełnie innym dzieckiem, niż jego
brat. Od początku delikatniejszy, od początku przyklejony do mnie
jak druga skóra, od początku szalenie nielubiący obcych.
Oczywiście tłumaczyliśmy to jako pozostałość po szpitalu. No
mógł mieć niedosyt bliskości, i mógł mieć dość
obcych.
Czas
mija, Mikołaj ma pół roku...
...
rok...
...
a ja nadal nie mogę zdjąć go z rąk, kiedy w domu jest ktoś poza
domownikami. I nie ma, że nie, bo wrzask będzie taki, że i tak
wszyscy sobie pójdą.
Wszechobecna
histeria to główny punkt programu. Od początku.
Bo
mleczko się rozlało..
Bo
smoczek się zgubił..
Bo
on leży nie tu..
Bo
poduszka nie ta.. dziś nie ta, jutro pewnie będzie ta..
Bo
dziadek poszedł..
Bo
mleko o ćwierć stopnia za zimne..
Bo
trzeba przewinąć..
Histeria
hard bo trzeba przebrać..
Bo
trzeba czapkę nałożyć..
Bo
mama poszła siku..
Bo
kocyk nie ten..
Bo
chciał rzucić czymś przed siebie w złości, a walną się sam..
Bo
chciał rzucić, a mu nie wyszło, nawet się nie walnął..
Bo
chciał rzucić a mama mu zabrała..
Bo
pies poszedł na dwór..
Bo
pogoda mu się nie podoba..
Bo
się nie wyspał..
Bo
strzyknęło mi w kolanie i się obudził..
Serio,
mogę tak przez dwie strony, ale chodzi o to, żeby zobrazować skalę
problemu. Niestety, muszę też przyznać, że to nie jest wymuszanie
ze strony dziecka. Kajam się i przepraszam wszystkich rodziców
HNB. Nikt nie zrozumie, dopóki nie trafi.
Obecnie
Miki ma dwa lata i cztery miesiące. Mniej więcej od grudnia zaczął
tolerować obcych w domu. Przestał histerycznie płakać, kiedy
oddalam się dalej niż o pół metra i nawet jest
zainteresowany nowo przybyłym. Do swojej neurologopedy zaczął się
odzywać po roku wizyt.
Zdecydowanie
jest lepiej, niż pół roku temu, i o niebo lepiej, niż rok
temu, ale należy pamiętać, że pozycja wyjściowa zakrawała na
szaleństwo. Zresztą, nadal nie znamy dnia, raczej godziny, i powodu
przez który wybuchnie płacz. A wybucha właściwie
codziennie. Czasem wystarczy, że brat mu coś zabierze, i przez 10
minut nie daje się opanować, wrzeszczy i nic a nic do niego nie
trafia. Tryb wrzask - do odwołania.
Ostatnio
oddał psu kawałek swojej kanapki, po czym przypełznął po
następną. Powiedziałam, że wie przecież, żeby nie oddawać psu,
pies ma swoje. Zanim zdążyłam dodać „już Ci robię”, on
zdążył wybuchnąć. I nawet kanapka już nie pomogła, dopiero
kiedy się ładnych parę minut później uspokoił, cichutko
wyszeptał am.
To
nie tak, że ja go zostawiam, niech sobie płacze. Fakt, gdzieś tam
w bezsilności, zdarzyło mi się wyjść, żeby nie zwariować, nie
zareagować jak zwierze na skraju wytrzymałości, a do dzieci
zawołać kogoś z naładowaną baterią. W każdym razie, ręce nie
zawsze pomagają. Bywa, że nic nie pomaga. Po prostu nic.. Możesz
puszczać konfetti, skakać na głowie, przynieść kontrabas, słonia
przyprowadzić.. Często nawet nie daje się wziąć na te ręce,
odpycha, rzuca się, wygina i wyślizguje jak mokra ryba.
Jednak
równowaga musi być, i Mikołaj jest też dzieckiem
niesamowicie uroczym. Potrafi być słodki jak pralinka. Strzela
takie miny, że już niejeden poległ ze śmiechu, i chociaż
zapowiada się, że będzie z niego niezły agent, to dostarcza nam
też codziennie dużą dawkę radości. Wspomniałam, że jest też
przeraźliwie uparty? Jak coś sobie raz wbije – nie wybijesz. Raz
policzyłam. Tzn doliczyłam do 30 i dałam spokój.
Trzydzieści razy zabierałam go od szafki, a on z jokerowym
uśmiechem wracał tam z powrotem. Ja rozumiem 10, 15 razy, ale żeby nie
znudziło się po 30? Kacprowi wystarczało około 10 i szukał nowej
rozrywki. Miki zaś musi do skutku, żeby padał po drodze to i tak
pójdzie. I to mnie akurat w jego charakterze cieszy. Oby mu ta
niezłomność została na zawsze. I oby mu te histerie przeszły jak
najprędzej.
Jakiś
tam czas temu, marudziłam mojej mamie na Mikołaja, że tak marudzi,
że rozczeniowiec wieczny, że ja już siły nie mam tego płaczu
słuchać..
Mama
pokiwała głową, spojrzała na mnie, uśmiechnęła się, i
powiedziała:
- A
wiesz co? Ty byłaś dokładnie taka sama...
Link
do artykułu o HNB ►TU◄
źródło: dziecisawazne.pl
Komentarze
Prześlij komentarz