Nagrzeszyłam trochę w tym 2016..


Straszny grzech popełniłam wobec siebie, oraz wobec mojego bloga.
Zabić go chciałam, chociaż troszkę nieświadomie, a przy tym zrobić sobie dużą krzywdę na wielu różnych polach, bo trudniej jest odbudowywać, niż budować, trudniej jest zaczynać coś od nowa po niepowodzeniu, niż z tym entuzjazmem żółtodzioba. 
Dlaczego i czym tak napsociłam?


Dlatego, że chciałam zrezygnować z pisania osobistego, na korzyść tylko powieściopisarstwa i poradnictwa, a tak naprawdę to nie pisałam już praktycznie w ogóle. I o ile powieściopisarstwo to dobry kierunek, ale nie może być w moim przypadku jedynym, o tyle poradnictwo to jedna z większych głupot na jakie wpadłam. Chodzi o takie dosłowne, suche poradnictwo. Okazało się, że zupełnie nie potrafię tak pisać, nie porywam Was tym, nie piszecie mi po tych tekstach wiadomości, nie dzieje się praktycznie nic. To jest właśnie kolejny mój grzech, nie zauważyłam, że to właśnie te teksty opisujące moje przeżycia osobiste są najbardziej poczytnymi, wzbudzającymi najwięcej reakcji, a przecież do cholery właśnie o to mi chodzi, o te reakcje, o te łzy, o te wszystkie emocje które przeżywacie czytając.
A skąd wziął mi się ten pomysł, żeby nie pisać osobiście?

Z kilku powodów. 
   
Po pierwsze zwątpiłam w swoją autonomię. Czyli w to, że mogę gdzie chce i jak chce innym o swoim życiu opowiadać, bo to ja o swoim życiu decyduje. Nie muszę absolutnie kierować się tym, czy to się komuś podoba, czy też nie. Nie muszę brać pod uwagę, że powiedzmy jakaś ciocia X uważa, iż swoje życie należy trzymać w swoich czterech ścianach, a nikomu innemu nic do niego. Muszę w tym miejscu, rzecz jasna, uszanować zdanie męża, trzeba mieć ustalone granice i z tym się godzę.

Po drugie zwątpiłam, że mam Wam dużo do przekazania, że cokolwiek jeszcze mam. Okropnie brzydki grzech, bo ja mam do przekazania mnóstwo, tylko zgubiłam to w czasie ogromnego huraganu, jaki przez ostatni rok panował w mojej głowie. Huragan się wycisza. Ja go wyciszam. Uczę się rozwijać, a nie dobijać.

Po trzecie przytłoczyły mnie problemy, choroby, pieniądze. Przytłoczyła mnie rzeczywistość, która czasem tak bardzo tłucze po głowie, że ciężko jest tą głowę podnieść z powrotem. Zapomniałam na jakiś czas o byciu wdzięczną, wdzięczną za wszystko co mam, bo mam bardzo wiele, tak jak i Ty, tylko trzeba to zobaczyć. To nie jest takie pierdu pierdu gadanie, to jest najprawdziwszy i najskuteczniejszy środek w dążeniu po więcej. Bo chcę mieć więcej, nie po to żeby po prostu mieć, chcę zrealizować swoje cele, spełnić marzenia. Zrobię to, ale każdego dnia chcę pamiętać o byciu wdzięczną za to co już mam, za to czego nikt mi nie odebrał. 
Jeżeli uważasz, że nie masz za co być wdzięcznym, to zrób sobie wycieczkę. Pójdź do hospicjum, pójdź do przytułku, pójdź na cmentarz.. Mnie najbardziej uderzają te maleńkie groby, te w których spoczęły małe życia, takie jak mojego brata i siostry, których nigdy nie poznałam. Paweł i Paula byli by ode mnie starsi, czasem zastanawiam się jacy by byli, jak by nam się żyło razem.

Po czwarte i chyba najgorsze, zwątpiłam w siebie. W swoje mogę i potrafię. W swoje mam czas i podołam. W zeszłym roku przyszła jedna krótka chwila zwątpienia, zaraz na początku roku, i ta jedna chwila wykiełkowała i rosła.. Musiałam kawał chwasta teraz wyplewić, żeby wrócić na tory wiary we własne możliwości. Pewnie zabrakło mi też anioła, niektórzy mają to szczęście takiego mieć, który kopnął by mnie w zad, powiedział, krzyknął na mnie: „kurde idiotko masz talent, przestań tracić czas na nic tylko idź i pisz! Pisz pisz pisz!!” Anioła nie było. Dostałam od życia prosty wniosek: Jeżeli chcesz coś osiągnąć, motywacja musi być w Tobie! Nie w kimś, nie w chwilowym czy dłuższym niedostatku, nie w kłopotach czy zazdrości o czyjś sukces, motywację musisz mieć zawsze w sobie, zawsze, bo tylko wtedy nie opuści cię ona razem z czynnikiem, który ją powodował.

Jest jeszcze po piąte. Po piątego to się wręcz wstydzę. Bo wiecie, ja sobie ubzdurałam, że ja nie mam czasu, że nie dam rady. Bo to, bo tamto.. Bo, za przeproszeniem, sramto.. Wymówki, wymówki i jeszcze raz wymówki. Żeby było śmieszniej, to ja sama sobie te wymówki serwowałam, sama sobie tłumaczyłam swoje zawieszenie, nie chcąc zobaczyć prawdy – czyli po prostu zwątpienia w siebie i w swój projekt, oddania sterów nie wiadomo czemu czy komu. Puściłam lejce, na rok. Mogłam przez ten rok zrobić bardzo dużo, a nie zrobiłam. Mogę dziś usiąść i nad tym rozpaczać, ale to będzie kolejny stracony czas, stracony na przeszłość, z którą już nic nie mogę zrobić. Mogę działać tylko dziś. Dokładnie tak samo jak każdy człowiek. Tak samo jak Ty. To, że wczoraj nam się nie udało, znaczy tylko tyle, że wczoraj nam się nie udało. Nic więcej. Skoro dziś dalej żyję, to dziś mogę zacząć od nowa.

Szczęśliwego Nowego Roku Drodzy! 





 

Komentarze