Potęga Szaleństwa. Część II.



Dotarcie z domu na lotnisko zajęło Pauli kilka godzin, takie uroki mieszkania na prowincji. Przez cały ten czas w jej głowie kłębiło się setki myśli, o Jaśku, o Marcinie, o tym co ją czeka i o tym co zostawiła. Miała o czym myśleć. Nie była pewna już absolutnie niczego, ale wiedziała, że jeżeli do Marcina nie poleci, to będzie się do końca życia zastanawiać czy nie przegapiła miłości swojego życia.

Ciągle ma przed oczami widok zmarnowanego Jaśka, i ciągle jeszcze czuje jego smak na ustach.
Jednak przepełniała ją duma, zadowolenie, że leci do ukochanego z czystym sumieniem, że Jasiek nie zdołał omotać jej na tyle, żeby jeszcze raz mu się oddała. Było blisko, to fakt, i chociaż przez chwilę bardzo chciała, opanowała się. Byli już na kanapie, najbliższym legowisku jakie było po drodze, Paula już bez bluzki, chociaż jeszcze w staniku, zaś Jasiek już tylko w gaciach, zaczął rozpinać jej spodnie. W tym momencie Paula, po raz pierwszy od czasu rozstania, była sobie wdzięczna za bujną wyobraźnię. Kiedy Jasiek zaczął majstrować przy jej guziku, w jednej chwili przed oczyma stanął jej obraz, kiedy on te spodnie rozpina Gośce. Poczuła obrzydzenie, wściekłość, jednym ruchem zrzuciła z siebie Jaśka na podłogę, ubrała się, i oznajmiając że to definitywny koniec, kazała mu wyjść. Kiedy przypomniała sobie o bólu jaki jej zadał, o hektolitrach wylanych łez, przestało ją wzruszać jego cierpienie, przestała zważać na jego łzy i w końcu potraktowała go tak, jak na to zasłużył.

Kiedy wyszedł, a właściwie został wyrzucony, Paula od razu pobiegła do swojego komputera. Otrząsnęła się z wątpliwości, napisała do Marcina wiadomość, która z pewnością trochę go uspokoi kiedy odczyta ją po powrocie z pracy, i chociaż wiedziała, że nie będzie mogła dziś zasnąć, położyła się do swojego łóżka, które w końcu przestało pachnieć Jaśkiem. Słuchała muzyki, gapiła się w sufit, i nie mogła doczekać się spotkania ze swoim brodatym drwalem, który wcale nie był drwalem.

Nie jest to opowieść o katastrofach lotniczych, toteż lot zakończył się w planowanym czasie i całkowicie szczęśliwie. Paula była podekscytowana do granic możliwości. Chociaż wiedziała, że to raczej nierealne, to jednak bała się, czy Marcin w ogóle przyjedzie po nią na to lotnisko. Właściwie to od momentu, kiedy przekroczyła próg portu w Warszawie, bała się już wszystkiego. Bała się co ją tu spotka i czy Marcin okaże się takim naprawdę super Marcinem, czy też dała się omotać jakiemuś szaleńcowi, który zamknie ją na wieki w piwnicy. Setki myśli pędziło przez jej głowę, wpadając i wypadając z prędkością światła. Nie czuła nawet upływu czasu, obawy i marzenia całkowicie odcięły ją od rzeczywistości. Dłonie miała całe spocone, nogi lekko gąbczaste. Stała z tym swoim ogromnym plecakiem w kolorze pistacji, oraz czerwoną torebką, wyglądając na dość zagubioną.

Marcin zaczynał się denerwować. Krążył po terminalu już od dobrych dwudziestu minut i nigdzie nie mógł znaleźć Pauli. Zaczął wątpić, czy ona w ogóle wsiadła do tego samolotu. Telefon ciągle miała wyłączony. Szukał dalej, postanowił przejść wszystko jeszcze raz, a jeśli nic to nie da pójść wywołać Paulę przez mikrofon – tak postanowił i ruszył.
Nagle zatrzymał się, wyraz jego twarzy z zaniepokojonego zmienił się na błogi. Zobaczył ją. Wydała mu się piękna, zabawna i urocza. Stała tam, trochę przestraszona, niepewna, z tym wielkim plecakiem zupełnie nieproporcjonalnym do jej drobnej sylwetki. Długie ciemne włosy, poplątane po kilkunastu godzinach od wyjścia z domu, przepięknie zdobiły jej plecy. Marcin właśnie dopełnił aktu zakochania się po uszy. Brakowało mu tylko tego, zobaczyć ją, taką naturalną, nieświadomą że jest obserwowana, na żywo.
Wolnym, bardzo wolnym krokiem Marcin ruszył w stronę Pauli. Miał dziwne wrażenie, że może ją spłoszyć, kiedy podejdzie za szybko. Albo, że to wszystko tylko sen, i on sam może się obudzić, kiedy wykona zbyt gwałtowne ruchy. Czuł się jak mały chłopiec, który właśnie zakochał się w przepięknej sąsiadce i chce iść jej to powiedzieć. Nie poznawał sam siebie, zwykle pewny i odważny facet, struchlał na widok drobnej dziewczyny, która w jego oczach urosła już do co najmniej bogini. Zwątpił, czy uda mu się przywitać Paulę tak jak to sobie zaplanował, tak żeby przełamać pierwsze lody. Nagle Paula oderwała wzrok od podłogi i podniosła go dokładnie na twarz Marcina. Nieśmiały uśmiech zagościł na jej twarzy. Marcin, nie zatrzymując się, wziął głęboki wdech i pokonał ostatnie metry dzielące ich od siebie.
Nic nie mówił. Stanął naprzeciwko niej, bardzo blisko, położył swoje dłonie na jej ramionach, podarował jej spojrzenie pełne pożądania, miłości i szczęścia, po czym nie bacząc na nic, zdecydowanym pociągnięciem przyciągnął jej twarz do swojej i pocałował tak namiętnie, że gdyby posadzka pod nimi była wykonana z lodu, z pewnością całkowicie by się w tym momencie rozpuściła.
Paula była jak zaczarowana. Marzyła o takim powitaniu, marzyła o takim facecie, który po prostu wie, jak się prawidłowo witać, który wie jak dać kobiecie poczuć, że rozpala go ona do czerwoności. Czuła się teraz tak, jak nie czuła się jeszcze nigdy. Czuła się wspaniale. Pocałunek trwał krótko, po nim Marcin objął Paulę, tak mocno jakby chciał stać się z nią jedną istotą. Stali tak przytuleni dobrych parę minut, chcąc chyba nadrobić te wszystkie razy, kiedy bardzo chcieli, a przytulić się nie mogli.

Paula odpłynęła. Rozpierała ją ogromna radość, że tu jest, że się zdecydowała, odważyła, że nie dała się zwieść Jaśkowi. Czuła się w tym momencie tak szczęśliwa, jak nie czuła się jeszcze nigdy.

W końcu jakoś się od siebie odkleili, Marcin wziął jej plecak, po czym wziął ją za rękę. 

- Chodź Aniele, jedziemy do domu.

Powiedział, i poprowadził ją na parking.

Droga minęła im szybko. Oboje zachowywali się jak para piętnastolatków, którzy przeżywali właśnie swoją pierwszą miłość. Rozmawiali na zmianę o pierdołach i sprawach poważnych, co chwilę spoglądając na siebie maślanymi oczyma, usytuowanymi na ich rozmarzonych twarzach.

Dojechali. Marcin był posiadaczem małego domu oddalonego 5 kilometrów od Galway. Z podwórka było słychać pomrukiwanie Oceanu Atlantyckiego. Paula była zauroczona. Kochała naturę, i chociaż w Polsce też miała jej sporo, to co zobaczyła tutaj przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Nagle otrząsnęła się i zdała sobie sprawę, że wciąż jeszcze nie włączyła telefonu, a przecież obiecała rodzicom i Ance, że odezwie się jak tylko dotrze na miejsce.

- Marcin, ja muszę teraz zadzwonić do domu i przyjaciółki, dać znać, że wszystko ok.

Powiedziała, po czym namierzyła wzrokiem wielki wiklinowy fotel stojący na werandzie.

- Mogę tam usiąść i to załatwić? Zapytała wskazując palcem na ogromne siedzisko.  
- Skarbie, siadaj gdzie tylko Ci się podoba. Ty sobie podzwoń gdzie trzeba, a ja nam w tym czasie zrobię kawę. Pewnie jesteś dość zmęczona po tych przeprawach.

Powiedziawszy to słodko cmoknął ją w czoło, uśmiechnął się w sposób, w jaki może uśmiechnąć się tylko ktoś zakochany po same uszy i poszedł do domu.

Paula rozsiadła się w fotelu, włączyła telefon i przez moment zastanawiała się do kogo dzwonić najpierw. Padło na mamę, bo ona prawdopodobnie najbardziej już panikuje, obejrzała już na bank wszystkie wiadomości, czy przypadkiem nie było żadnej katastrofy samolotu.
Kiedy już uspokoiła rodziców, mogła na spokojnie zadzwonić do Anki. Kiedy po czwartym sygnale ta w końcu odebrała telefon, Paula nie dając jej dojść do słowa niemalże zakrzyczała ją swoim szczęściem i entuzjazmem.

- Anka, słuchaj tu jest cudownie! Marcin jest cudowny! No w życiu mnie tak jeszcze nikt nie przytulił, ani tak nie pocałował! A teraz siedzę na werandzie, i słyszę Ocean, rozumiesz to!? Jak w jakiejś bajce po prostu! Aż nie wierzę, że to się wszystko dzieje naprawdę! Boże, żeby to się wszystko nie okazało snem, bo chyba chciała bym do końca życia zapaść w śpiączkę. Anka, Anka jaka ja jestem cholernie szczęśliwa!! No weź może coś powiedz co? Anka, jesteś tam?! No mów coś! 

- Paula, zrób chociaż sekundę przerwy w tym słowotoku, to odpowiem Ci coś na pewno - Lekko sarkastycznie zaczęła Anka, po czym ciągnęła dalej:

- Mega się cieszę, że wszystko ok, i że w ogóle taka sielanka, ale wiesz, muszę Ci coś powiedzieć. Jasiek szaleje. Wczoraj wieczorem wpadł do mnie jak wariat, na zmianę krzyczał, płakał, ogólnie histeria. Powiedział że będzie Cię szukał, że nawet na końcu świata Cię znajdzie i jak będzie trzeba to będzie walczył o Ciebie z każdym z kim tylko będzie musiał. Starałam się mu wytłumaczyć, że przecież to Twoja decyzja z kim Ty chcesz być, że on swoją szansę już miał, i że nie może Ci tak z butami w życie wchodzić, ale on jest jak w jakimś amoku, nic w ogóle do niego nie dociera. Tak szczerze, to trochę się go przeraziłam, on ma jakiś obłęd w oczach. Jak tak dalej pójdzie to skończy u czubków albo jeszcze coś gorszego się stanie.

Paulę zamurowało, już po drugim zdaniu wypowiedzianym przez Ankę, cały jej entuzjazm szlag trafił. Miała nadzieję, że to koniec problemów z Jaśkiem, że już nigdy więcej nie zatruje jej życia, okazuje się zaś, że nawet blisko trzy tysiące kilometrów od niego, nadal nie jest całkowicie wolna.

- Ja pieprzę! Anka, no kiedy to się wreszcie skończy, przecież w końcu musi odpuścić, ostatecznie nawet nie ma pojęcia gdzie jestem, gada bo gada, w życiu mnie tu nie znajdzie. 

- Paula, no i właśnie tu jest najgorsza część tego co Ci chcę powiedzieć. - Anka przełknęła ślinę i ciągnęła dalej. - Twoja mama spotkała się gdzieś przypadkiem z mamą Jaśka, a że nie wiedziała jak kiepsko wyglądają sprawy między Wami, to pochwaliła się Teresce gdzie jesteś. Chyba nawet nazwę tej Waszej wichury podała, bo gdyby jeszcze samo Galway, to pół biedy. - Zamilkła na chwilę, i dodała ściszonym głosem: - On mi wczoraj powiedział, że już zabukował bilet, tylko nie dodał na kiedy.. 
 
- O Boże... - W głosie Pauli słychać było rozpacz. - To jakiś koszmar przecież.

W tym momencie zza drzwi wyłonił się Marcin, na stoliku przed Paulą postawił tackę z dwiema filiżankami kawy, dwoma kawałkami ciasta, oraz wazonikiem z piękną różą.

- Anka, muszę kończyć, pozdrów swoją mamę i będziemy w kontakcie, Pa!

Paula uśmiechnęła się do Marcina najpiękniej jak w tym momencie potrafiła, ale w głowie miała okropny mętlik. Powiedzieć mu od razu, czy liczyć na to, że ten świr jednak jej nie znajdzie. A co jeśli znajdzie, co jeśli opowie Marcinowi o ostatnim zajściu, co jeśli jeszcze nakłamie, a Marcin mu uwierzy.
Nie – pomyślała – nic nie mówię, nie ma szans, żeby nie znając dokładnego adresu, ani nie wiedząc jak nazywa się człowiek, u którego mieszka, tak łatwo ją znalazł. Uspokajając sama siebie, postanowiła już o tym nie myśleć. Nie po to tu jest, żeby zamartwiać się Jaśkiem, tylko po to, żeby cieszyć się Marcinem. Po czym uśmiechnęła się i wzięła do ręki filiżankę przepięknie pachnącej kawy, zakochani w sobie po uszy, zaczęli rozmawiać o planach na resztę dnia. 

C.D.N.

 
  Tu link do części pierwszej.

Komentarze