Miłość i Demony.



Miłość potrafi być ślepa, mówi się.. Trudna bywa nieraz. Nieszczęśliwa po wielokroć. Szczęśliwa po tysiąckroć. Zaskakująca. Niszcząca. Wyzwalająca. Piękna. Okrutna. Pełna szacunku. Przepełniona terrorem. Unosząca pod niebiosa. Zakopująca duszę szpadelkiem typu saperka.


Nie wiem, czy jest na ziemi drugie takie uczucie, które potrafi być tak wielopoziomowe. Takie, które potrafi wznieść człowieka na wyżyny szczęścia, albo zrzucić na padoły goryczy. Czy to właśnie od demonów zależy, jak bardzo nami niepowodzenia targają?

Jest też taka bardzo ważna miłość, taka chyba nawet najważniejsza..

Miłość do samego siebie.
Oparta na poczuciu własnej wartości. Ja odkryłam dość niedawno, że właśnie jej mi chyba jeszcze sporo brakuje.
To taki trochę nawet szok, usiąść, tak solennie usiąść i przeanalizować swoje życie, i odkryć, że o poczuciu mojej własnej wartości, od bardzo dawna, od zawsze właściwie, stanowią ludzie dookoła mnie, a nie ja sama w sobie, w swojej głowie, sercu, duchu.
Tak jest, kiedy w młodym, małym człowieku, nikt takiego poczucia nie zbudował. Kiedy brakowało poczucia bezpieczeństwa, wsparcia, dobrego wzoru mężczyzny, budowania w dziecku poczucia, że potrafi wykręcić swój talent jak tylko zechce. Kiedy mała dziewczynka słyszała o sobie rzeczy, których słyszeć nie powinna.

Teraz jestem dorosłą kobietą, a niestety, pewne emocje tej dziewczynki wracają czasem jak bumerang. W takich właśnie chwilach, kiedy poczucie stabilności powinnam czerpać z siebie samej, kiedy coś się psuje, kiedy dzieje się nie tak, podkrada się niepewna swoich kroków dziewczynka. To mój Demon, któremu rzuciłam rękawicę.

Przez takie demony upadki bolą bardziej, porażki smakują jeszcze bardziej gorzko, a ból istnienia zdaje się kłóć w dupę żywą wielką igłą. Takie są demony. Każdy ma swoje, chociaż podejrzewam, że zaskakująco wiele okazało by się wspólnych.
Brak pewności siebie, to właściwie można by nazwać chorobą narodową. 
 
Zatrważa mnie, bo to jest na swój sposób straszne, że ludzie naprawdę utalentowani, często tak bardzo w siebie nie wierzą, że tylko patrzą, jak inni, z niekoniecznie nawet równym talentem, robią swoje i się z tego cieszą. Bo w siebie uwierzyli. Jemu może dwieście osób jechać, że robi to swoje coś słabo, źle, brzydko.. a on będzie miał to w nosie, i dalej będzie to sobie robił. I będzie przy tym i szczęśliwy i spełniony. Takiego stanu ducha sobie życzę..

Mam tych demonów, mam tych problemów, ale mam i siłę, żeby z nimi powalczyć.
Upadam czasami, ale wstaję, bo nie po to mam nogi, żeby tylko leżeć :)
Z kilku moich cech bardzo się cieszę, kilka mam nadzieję wyprostować, ale jedna moja cecha, chodź nieraz kosztuje mnie i wysiłku i łez i różnie, cieszy mnie bardzo. Uparta jestem. I nic na świecie nie potrafi zmotywować mnie do wszystkiego bardziej, niż powiedzenie mi, że się nie da, rzucenie mi w twarz, że sobie nie poradzę. Wtedy budzi się to coś.. TO COŚ co obudzone jest już nie do zatrzymania, aż dopnie swego. I to coś się obudziło, parę lat spało. Sploty ostatnich zdarzeń, dosolone wczorajszym „przepadniesz”, sprawiły, że niejako otrząsnęłam się z mgły.. czy raczej zdałam sobie sprawę, że tkwię w takiej właśnie mgle.
Mgle planów, marzeń, mgle cudzych opinii, przykurzonej własnej wartości, a z małą dozą działania i wiary w siebie.

Tym razem do spraw podchodzę nad wyraz fachowo, wszak o moje własne życie idzie batalia. :)

Miłego Weekendu.
Dobrych Ludzi.
Martwych Demonów
Wam życzę :)




Komentarze