Pozbędę
się większości tych z parapetów, w sumie mam je tylko na
parapetach. Zostaną dwa. Kaktus, który nie wymaga ode mnie
praktycznie niczego, a i tak jakoś wygląda, oraz mini fikus, z
którym tyle już przeżyłam, że nie mogę się go pozbyć w
żaden, choćby najkulturalniejszy sposób, dodatkowo ma
samowystarczalność zbliżoną do kaktusa.
Zdałam sobie sprawę z
rzeczy tak oczywistej, że to wręcz nieprawdopodobne, iż zajęło
mi to tyle lat. Nie chcę kwiatków doniczkowych. Dotarło do
mnie, że od lat zmuszam się do dbania o nie, co mi i tak wychodzi
beznadziejnie, jak zresztą prawie wszystko, co robi się na siłę.
Nie mogę zapamiętać które, kiedy, jak nawozić itp.
Jeden lubi słońce, drugi cień, temu to a tamtemu tamto.. Matko.
Nie cierpię tego przecież. Co chwilę też doniczka na podłodze,
kot, pies, dzieci, niebezpieczeństwo czyha z każdej strony..
A ja
wciąż jak ten kwiatowy męczennik, sprzątałam, sadziłam,
przesadzałam, próbowałam systematycznie podlewać.
Tylko
nigdy nie zastanowiłam się, co mi to daje, i czy oby na pewno to,
co dawać mi powinno.
Lubię rośliny – to niepodważalne.
Tylko
nigdy się nie zastanowiłam, które i dlaczego.
Wszelkie
rośliny jadalne kocham przede wszystkim za to, że są jadalne.
Podziwiam ten proces. Ziarenko, kiełek, roślina, wzrost, owoc,
dojrzewanie, i znowu nasionko.. To jest niesamowite, każdego roku
sadząc i pielęgnując ogród warzywny, jaram się tym
procesem od nowa. Potrafię szczerze zachwycić się pomidorem, ale
nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek tak bardzo zachwyciła się
chociażby storczykiem, a przecież jest piękny. No nie zachwyciłam się aż tak nigdy, i
prawdopodobnie nigdy się tak nie zachwycę, bo po prostu pomidor
jest dla mnie fajniejszy, ciekawszy, smaczny, no pomidor to pomidor,
a ja lubię pomidory.
Więc tak, kwiatki lubię, ale z przyjemnością
dbam tylko o te na grządce. Warzywa uwielbiam, zaś bez lasu i drzew
nie wyobrażam sobie życia (naprawdę..), ale do dbania o kwiatki
doniczkowe muszę się zmuszać, dlaczego? Chyba ma to związek z
pożytkiem i naturą. Z radością sadzę i dbam o to, co da mi plon.
Lubię też rośliny ozdobne, ale te które rosną bezpośrednio
w ziemi.
Naprawdę nie mogę zrozumieć, czemu przez tyle lat uparcie
zmuszałam się do czegoś, co ani nie sprawiało mi radości, ani mi
nie wychodziło dobrze.
Ciągle gdzieś wisiała lub leżała
karteczka z krzyczącym hasłem: „PODLEJ KWIATKI”, sama sobie te
karteczki zostawiałam, sama siebie terroryzowałam tymi niczemu nie
winnymi kwiatkami, wpędzając się jeszcze w poczucie winy, że nie
dbam o nie tak jak powinnam. Co za paranoja!
Śmieszne, ale kiedy już
to wszystko do mnie cudem jakimś dotarło, i kiedy zdałam sobie
sprawę, że ja mogę po prostu się tego kłopotu pozbyć, ogarnęło
mnie uczucie mega radości. Nie muszę się nimi przejmować! Nie
muszę wieszać krzyczących na mnie karteczek! Nie muszę martwić
się, czy znowu nie przesuszyłam palmy! Nie muszę wkurzać się na
dzieci bo obskubały liście z jakiegoś kwiatka, którego
nawet nazwy nie znam! No NIE MUSZĘ! I nigdy nie musiałam, tylko
jakiś wewnętrzny nakaz ciągle mnie do tego zmuszał. Bo na
parapecie POWINNY być kwiatki. Bo dom bez kwiatków nie będzie
tak ładny. Bo porządna pani domu potrafi dbać o swoje roślinki.
Bo w zimie miło na coś zielonego spojrzeć. Wszystko bzdury...
Bzdury, bzdury, bzdury...
Kwiaty tak naprawdę są tylko przykładem.
Jest dużo rzeczy, które robimy wcale nie dlatego, że
sprawiają nam radość, tylko dlatego, że jakaś bliżej
nieokreślona powinność podpowiada nam, że tak właśnie powinno
być, że tak będzie dobrze, że tak będzie ładnie. Tylko że, to
nie powinności powinny nami kierować a radość. Nie lubię –
jeśli faktycznie nie muszę – nie robię. Takie proste.
Pamiętam,
jak jeszcze w liceum przyszedł czas, że większość, ale to totalna większość dziewczyn, makijaż uważała za rzecz
obowiązkową. Pomalowane rzęsy były absolutnym minimum. Kiedy
dziewczyny zaczęły opowiadać, ile czasu rano pochłaniają im te
wszystkie upiększające zabiegi, złapałam się za głowę.
Najpierw zaatakowało mnie myślenie stadne, kurde, czyli ja też
muszę zacząć się malować i marnować codziennie przynajmniej te
pół godziny na makijaż, a potem jeszcze wieczorem przeżyć
gehennę ze zmywaniem. Ileż łez wylałam mozolnie wycierając rzęsy
z resztek tuszu.
Mój etap solidnego makijażu na co dzień
potrwał jakoś tydzień. Doszłam do wniosku, że to zdecydowanie
nie dla mnie, wolę dłużej pospać. I tak zrobiłam. Nie poczułam
się przez to brzydsza czy mniej ciekawa, wręcz przeciwnie.
Poczułam, że mam więcej czasu, oraz że podążanie „za resztą”
wcale nie jest konieczne do życia.
Czemu wtedy potrafiłam to
zobaczyć, a potem gdzieś zgubiłam?
Nie wiem.
Tak w sumie, to
podążanie „za resztą” ogranicza, zaślepia, doprowadza do
tego, że człowiek hoduje przez 15 lat kwiatki, chociaż wcale nie
lubi tego robić.
Wiecie, to naprawdę jest tak proste.
Wiadomo, nie
można olać obowiązków w pracy, w domu, przy opiece nad
dziećmi, rodzicami, jest wiele sytuacji, gdzie po prostu trzeba i
już. Ale kiedy robisz coś tylko po to, żeby sąsiad widział, że
ładnie, albo żeby teściowa w końcu uznała Twoją perfekcję w
prowadzeniu domu, albo po to, żeby przypadkiem gdzieś ktoś kiedyś
nie powiedział, że marna z Ciebie pani domu. to... przemyśl to
sobie porządnie.
Masz jedno życie. Jedno. Tylko od Ciebie zależy
decyzja, czy te wszystkie dziwne i ciekawe opinie innych zaważą na
Twoim poczuciu wartości, czy też trafią tam gdzie powinny, czyli
do międzygalaktycznego śmietnika na ludzkie głupie gadanie.
Nie
musisz tych opinii brać do siebie, nie musisz nawet o nich myśleć. Ty masz
dążyć do swojego szczęścia, a nie do uszczęśliwiania innych.
Jeśli teściowa nie jest szczęśliwa, bo nie krochmalisz pościeli
raz w tygodniu i nie prasujesz mężowi majtek, to masz dwa, a nawet
trzy wyjścia.
Pierwsze to krochmalić i prasować. Tylko że..
zauważ kto będzie wtedy szczęśliwy.
Drugie wyjście to
poinformować teściową, że w tym domu się nie krochmali i nie
prasuje majtek, a że to Twój dom, to i TWOJE zasady. No i
trzecie wyjście, które może uszczęśliwić Was obie, oddaj
pościel i majtki do obróbki teściowej! Przecież i tak zrobi
to najlepiej, a Ty musisz zrobić wtedy tylko jedno: Wywalić jak
najdalej z głowy myśl, że przez takie pierdoły jesteś gorsza, że
czyjaś opinia definiuje Cię jako człowieka. Wywal to, wywal daleko
i jeszcze kopnij żeby dalej poleciało.
Teściowa
to również tylko przykład.. Przykłady można mnożyć.
Ty musisz
pamiętać, że robienie czegoś tylko po to, żeby ktoś to
zobaczył, a nie po to, żeby sprawiać Ci radość, odbiera Ci
bezcenny czas, siłę, a i tak nigdy w życiu nie zbudujesz tak
swojej prawdziwej wartości.
Swoją wartość musisz zbudować sama,
od środka, wtedy przestaniesz przejmować się plotkami, ocenami,
pierdołami.. Tak proste, a jednocześnie tak trudne.
A co będzie na parapetach? Na parapetach będzie to, co kto będzie chciał na swoim parapecie mieć. :)
Komentarze
Prześlij komentarz