Pierwszy raz to nie problem. Sprawdzian zaczyna się potem.

Cierpliwość to cecha niezwykle cenna. 
Kiedy występuje razem z rozwagą, tworzy obraz cech idealnego rodzica. 
No właśnie...

Idealnego. 

Nie wiem jak Wy, ale mi do ideału kawałek jeszcze zostało (czytaj kawał wielgachny). 


Kiedy któryś z moich ukochanych i najwspanialszych na świecie synów zrobi coś, co przyprawia mnie o zawrót głowy, palpitacje serca, wymioty, lub stan depresyjny, zazwyczaj nie mam problemu, żeby za pierwszym razem zareagować spokojnie. Nawet powtarzając trzeci czy czwarty raz to samo, jak mucha bzycząca wokół żyrandola, jestem spokojna. Problem zaczyna się za ósmym czy dziesiątym razem, kiedy cierpliwość wisi już na ostatnim włosku, bo ile można wytrzymać, prawda? 

Nie prawda. 
Powinnam wytrzymać nawet 50 razy. 
Dlatego, że nie chcę przecież nauczyć dzieci irracjonalnych zachowań. Bo nawet krzyk już się do nich zalicza. 

Krzyk jest zły. 

Krzyk daje zły przykład. 

Krzyk czyni szkody w psychice i osobowości dziecka. 

Wiem to...

I za każdym razem kiedy krzyknę na dziecko, po jakichś pięciu sekundach zalewa mnie fala wstydu. Zaczynam wtedy od: „Przepraszam, puściły mi nerwy...” Rozmawiam. 
Pytam, czemu syn zachował się tak a nie inaczej. 
Tłumaczę, że chociaż jestem dorosła, to też ciągle nad sobą pracuję, uczę się reagować rozsądnie i bardzo chcę, żeby i on się tego ze mną uczył. 
Mówię mu, że bardzo mi zależy, żebyśmy się wszyscy nawzajem szanowali. 

Czasami trudno jest pamiętać, że dziecko nie potrafi nazwać emocji która nim kieruje, czy targa wręcz . My sami czasem źle to robimy. Zamiast emocje nazwać, zrozumieć, dajemy się ponieść nerwom. Mało to razy... Wspominam niejedną sytuację kiedy otworzyłam buzię, chociaż lepiej było zamknąć, chociażby po to, żeby oszczędzić sobie nerwów. Lepiej było wyjść i się zastanowić, czemu właściwie aż tak mnie ta sytuacja denerwuje. 
W domu, gdy czuję że moment kiedy przestanę panować nad gębą jest blisko, uczę się brać do ręki książkę, gazetę, cokolwiek, i przerwać zły łańcuch. Czasami naprawdę wystarczy chwilka "oddechu", żeby znowu spokojnie nad sobą panować. 

Widzę różnicę w zachowaniu starszego syna od kiedy podchodzę do jego emocji „na poważnie”. Tłumaczę mu, że może czuć złość, bo to uczucie tak samo jak chociażby radość, i będzie się w jego życiu pojawiać, ale nie może wyładowywać jej jak popadnie. Gadamy, gadamy, i jeszcze raz gadamy. I coraz rzadziej widzę wybuchy, a coraz częściej słyszę: „Mamuś, wkurzyłem się!”, „Mamuś, przykro mi, że nie chcesz mi tego dać.”, albo „Mamuś, nie chcę teraz gadać!” Nawet to ostatnie jest bardzo fajne, bo Mały mówi co czuje, a o to mi właśnie chodzi. 
Wiadomo, dziecko jest dzieckiem, uczy się. To, że kilka razy zareaguje fajnie, wcale nie znaczy, że nie może urządzić Ci znienacka sceny na cały sklep - może. Przyswajanie nowych umiejętności to zawsze proces, swoje musicie wycierpieć ;) 

Kurcze, to jest niesamowite ile ja dobrego zawdzięczam dzieciom. Bo to szukając wiedzy jak rozmawiać z nimi, znalazłam drogowskazy jak nazywać i „przerabiać” emocje. Wstępnie tylko dlatego, żeby wychować zdrowe emocjonalnie dzieci. Finalnie okazało się, że korzystają wszyscy, a ja chyba najbardziej. Dla mnie to była tylko furtka do niesamowitego świata rozwoju. 

Minusów nie zaobserwowano. 



 

Komentarze