Jak powinno zachowywać się dziecko?
W moim idealnym świecie
(gdzie oczywiście nie było by żadnej patologi, złych ludzi,
twardych mebli, szorstkiego asfaltu ani połamanych zabawek, czyli
generalnie nikt ani nic by tych dzieci nie chciało wykorzystać ani
skrzywdzić) dzieci miały by guzik mute (wycisz). No koniecznie.
Ewentualnie taki guzik miałby limit dobowy, powiedzmy, że można by
było go użyć dwa razy, a wyciszenie działało by przez 10 minut.
Wtedy używało by się go z rozwagą, tak już w chwilach
zbliżającej się katastrofy. Jakie jeszcze cechy mogło by mieć
takie idealne dziecko? No nie brudzić by mogło, nie krzyczeć, nie
wpadać w histerie bez powodu, mogło by nie pluć jedzeniem wszędzie
dookoła, mogło by też nie próbować gryźć kapci innych
mieszkańców i nie zamęczać psa udając, że ten pies to tak
naprawdę koń... Tylko że... Wszystko pięknie.. Tylko to dziecko,
wcale nie było by wtedy dzieckiem. Było by miniaturą dorosłego, i
to takiego z tych kulturalnych.
I
teraz najważniejsze. Chcemy, żeby dzieci nas słuchały. Chcemy,
żeby robiły to, o co je prosimy. Denerwujemy się, kiedy po
dziesiątkach próśb one dalej robią to, na co akurat mają
ochotę. No tak, czyli robią dokładnie to, co wszystkie dzieci na
całym świecie, włączając w to nas, rodziców tych „małych
krnąbrnych, nieposłusznych gadzinek”.. Tak tak mój Drogi,
zapytaj swojej mamy. Ja swoją pytałam, i byłam nawet gorsza niż
mój narybek, bo szybciej uciekałam.
Wkurzam
się czasem sama na siebie. Bo chociaż wbiłam już sobie wiele do
głowy, to wciąż nie zawsze potrafię to co już sobie wbiłam, na
bieżąco od razu stosować, jednak powoli wszystko wchodzi w krew.
Moje
dzieci nie są na tym świecie po to, żeby służyć mi i
bezkrytycznie mnie słuchać, tylko są dlatego, że chciałam je
mieć i dają mi radość, a ja mam im pokazać jak żyć. Chociaż
tak naprawdę, to ja się uczę żyć od nich.
Wiecie
czemu te nasze dzieci tak nas czasem denerwują? Czy przynajmniej
mnie.. Bo obnażają moje słabości. Bo zmuszają mnie do ogromnej
pracy nad sobą, chociaż zmusza to mnie bardziej świadomość, że
jeśli tej pracy nad sobą nie podejmę, to prawdopodobnie nie
wychowam ich mądrze. Właściwie każdego dnia jest jakaś sytuacja,
kiedy trzeba się zastanowić co zrobić, sytuacja kiedy ja –
dorosły – muszę skorygować jakieś swoje zachowanie, czy
pohamować jakąś nieadekwatną reakcję, w myśl zasady, że chcąc
czegoś dzieci nauczyć, muszę się skupić bardziej na rozwiązaniu
problemu, niż na samym problemie. Bo przykładowo, problemem nie
jest rozlana herbatka.. Problemem może być dopiero to, jak my na tą
rozlaną herbatkę zareagujemy.. To mnie w sumie przeraża
najbardziej, bo to są sekundy dzielące wylany napój od mojej
reakcji, i to te sekundy zadecydują, czy swoje dziecko potraktuję
jak równego mi człowieka, czy jak łajzę, niedojdę i
jeszcze go do tego zawstydzę.
To
się wydaje taką nic nie znaczącą sytuacją, a wcale tak nie
jest...
Patrzcie:
Przykładowa reakcja matki na rozlane picie:
„Jak
Ci nie wstyd! Już nie jesteś takie maleństwo, że nie potrafisz
utrzymać kubeczka! Zobacz ile ja cały dzień mam na głowie, a Ty
jeszcze mi dokładasz roboty! Tylko sprzątać ciągle muszę po
wszystkich!”
Zastanawialiście
się kiedyś jak taką litanię odbiera dziecko? Ja się kiedyś nie
zastanawiałam.. Aż się zastanowiłam, poczytałam, i złapałam
się za głowę.. I zapłakałam nawet, bo zdarzyło mi się podobnie
wyjechać do mojego trzylatka.
A
teraz patrzcie, co może zrodzić się w głowie dziecka, kiedy
słyszy coś takiego:
„Wstydzę
się i boję. Nie wiem co zrobić, żebyś pokochała mnie na nowo.
Czuję się zagubiony. To tak jak byś mi powiedziała, że jestem
potworem. Myślę, że jestem naprawdę złym dzieckiem”.
Nie,
to wcale nie jest przesada. Nie zdajemy sobie sprawy, jak wrażliwe
są nasze dzieci. Jak łatwo je pokaleczyć, tak właśnie „od
środka”. Tragiczne jest też wywoływanie u dziecka poczucia
wstydu, w tej sytuacji zupełnie przecież nieuzasadnionego, bo czemu
malec ma się wstydzić, że upuścił niechcący kubek? Może być
mu przykro, ale dlaczego ma się tego wstydzić?
Tematowi
zawstydzania dzieci poświęcę oddzielny wpis, bo zdecydowanie sporo
trzeba o tym napisać. Widziałam takich sytuacji aż za dużo,
zresztą każda jedna to o jedna za dużo. Myślę też sobie czasem, jak wiele oddał by rodzic niepełnosprawnego, leżącego dziecka, żeby ono mogło wstać, przebiec jak huragan po domu rozwalając i wylewając wszystko po drodze. A w tym samym czasie jakiś zdrowy, biegający maluch dostaje straszną burę, bo... bo jest dzieckiem! Bo coś poszło inaczej, niż by sobie życzył tego rodzic..
Dobra,
więc jak reagować, kiedy dziecko coś napsoci? Już nieistotne czy
chcący czy nie chcący.
Warto
spróbować wypracować w sobie taki oto sposób myślenia
przyszłościowego:
Jakiego
zachowania będziesz oczekiwać od dziecka w przyszłości, jeśli
dana sytuacja znowu będzie miała miejsce?
Mi
to bardzo pomaga, bo przecież nie chcę, żeby dziecko na
bezsensownym wstydzie, czy zwieszonym nosie sprawę zakończyło,
prawda? Czego ono się w ten sposób nauczy? Niczego dobrego w
każdym razie..
Ja
bym chciała, żeby w przyszłości moje dziecko wstało i
posprzątało. Czyli, żeby zrozumiało konsekwencje tego co zrobiło
i umiało sobie z danym problemem poradzić. To bardzo uniwersalna
zasada, znajduje odniesienie do większości sytuacji, bo summa
summarum, te wszystkie potknięcia, mają nauczyć nasze dzieci
życia. Czyli wszystko Drodzy w naszych rękach. Zamiast krzyczeć,
wyślij (zdolne już do tego) dziecko po ściereczkę, pokaż jak się
ściera, zapewnij, że nic się nie stało. Bo na prawdę nic się
nie stało! Nic a nic. Nawet jeśli coś zostało stłuczone,
rozwalone, dopóki wszyscy są cali, to nic się nie stało.
Nie warto dla nie poplamionego dywanu, nie pomazanych ścian, czy
czegoś tam innego, rozwalać dziecku dzieciństwa. Naprawdę nie
warto.
Lepiej
dać mu ściereczkę i nauczyć naprawiać szkody, niż dołożyć do
tego jeszcze skrzywdzone dziecko, które nawet nie nauczy się
sprzątać, a i się do tego sprzątania też zniechęci, bo przecież
skojarzenia będą marne.
Pracujmy
też nad sobą, nie tylko nad dziećmi. Dzieci to nasze odbicia.
Komentarze
Prześlij komentarz