Diagnoza: RAK

 

Mama badała się regularnie.

 

W tym roku, pierwszy raz, list przyszedł bardzo szybko.
A w liście skierowanie na jak najszybsze dalsze badania. Widoczny guz w lewej piersi.

Biopsja dała jednoznaczny wynik - nowotwór złośliwy. 

Przed oczami stanęły nam operacja i chemie.
I tak by to pewnie wyglądało, gdyby nie fakt, że Mama to...


Pacjentka nieoperacyjna!

 

Chore serce i zła krzepliwość krwi nie wróżą powodzenia operacji.
Żaden anestezjolog, nie chciał by się podać narkozy.
Jedyne co mogli zaoferować to chemioterapia i naświetlanie.

Chemioterapia, z tym stanem zdrowia, szybko włączyła by Mamę do statystyk potwierdzających, że rak to choroba śmiertelna.  

Decyzja była w sumie prosta, z Jej punktu widzenia.
Lepiej pożyć w spokoju parę lat, lub nawet dwa trzy lata, niż tułać się po szpitalach, łysieć i słabnąć.
Wolała pójść z wnukiem na spacer, niż dogorywać na szpitalnym łóżku.
Suma summarum, nie wiadomo co zabrało by Mamę szybciej, leczenie czy choroba.

Rozumiałam to.

Nie pogodziłam się z tym.

Zaczęłam szukać.


Medycyna niekonwencjonalna.

 

Kiedy dobrze poszukać, informacji jest bardzo dużo.
Ale tak naprawdę, mało konkretnych, bez dawkowania itp.
Tak jakby wszystko działo się na zasadzie eksperymentów.

Gubi się w tym człowiek. Napełnia się nadzieją, ale ostatecznie dalej nie wie co robić dokładnie.

Zrobiłam to, co już wiedziałam na pewno.


Koniec z cukrem, Mamo! 

 

W każdej, bez wyjątku, postaci (brązowej, białej, glukozy, fruktozy, laktozy, maltozy, syropu kukurydzianego, dekstrozy, sacharozy, miodu, słodu jęczmiennego, syropu ryżowego i klonowego). Badania i lekarze potwierdzają, że komórki rakowe odżywiają się każdą postacią cukru, za wyjątkiem cukru z kory brzozy, ksylitolu.

Tak więc Mama zrezygnowała ze złej słodyczy, zamieniła białe pieczywo na pełnoziarniste, wcina pastę na bazie oleju lnianego i unika jak ognia każdej (!) chemii w jedzeniu.
Zamieniliśmy wszystkie złe tłuszcze na dobre. Masło, margaryny i inne smarowidła dla Mamy odpadły całkiem. Masło zastąpił olej kokosowy. Do gotowania używamy oleju z pestek winogron.
Skorzystał na tym cały dom, koniec kosteczek, sosów, zup i innych wynalazków z torebek.
W celu oczyszczenia jelit zaprzyjaźniła się też z błonnikiem naturalnym.
Dodatkowo zaczęła jeść pestki gorzkiej moreli.

Niestety, po biopsjach guz zaczął szybciej rosnąć.

Nadzieja przeplatała się ze zwątpieniem.


Znalazł się człowiek.. 

 

Który zajmuje się leczeniem raka i innych chorób w sposób niekonwencjonalny i konwencjonalny jednocześnie.
Zioła, suplementy i homeopatia.

Do stracenia Mama nie miała nic.
Tato, wziął Mamę do samochodu i pojechali.

Wizyta trwała blisko dwie godziny.
Mama opowiedziała cała swoją historię chorób, musiała opisać jak się przez całe życie odżywiała i jakie leki przyjmuje.
Wizyta życia po prostu.
Wyszła z stamtąd będąc w szoku.
W szoku jak mało wiedziała o wpływie odżywiania na zdrowie i życie.


Od tamtej pory.. 

 

Minęło blisko trzy miesiące. 
Mama pije cztery rodzaje ziół z Ameryki Południowej, w tym Lapacho.

Drugiego maja tego roku, była na drugiej wizycie.
Pobrano Jej włos do analizy makro i mikro elementów w organizmie.

Wyniki będą za miesiąc.

Pokażą wszelkie niedobory i wszelkie nadmiary.
Na podstawie tych wyników, zespół ludzi, stworzy dla Mamy indywidualną książkę z przepisami kucharskimi.

Odpowiednie jedzenie, plus pestki, zioła i suplementy, dają Mamie szansę na wyleczenie.

Czekamy na kolejną wizytę i wyniki.
Później też będzie USG porównawcze, okaże się, czy guz maleje.

Będę na blogu kontynuować ten temat.

Póki co - czekamy.

Pozytywnie nastawieni!