Życie toczy się między nocnikiem a chusteczką. Mam też spa w kuchni.


Godzina 18:30. Padam na twarz. Taki w sumie standardowy pracowity dzień. Rano zrobiłam naleśniki. Pyszne zresztą, bo mojego przepisu, na tak zwane „oko”. Potem było kupę zmywania, bo jeszcze z wczoraj poniewierało się po zlewie i kuchni, ach te nocne ataki głodu, szkoda, że nie zmywania. Dużooo pracy.


Wypadało by też posprzątać. Poodkurzać moje wiekowe persy, to wcale nie jest prosta rzecz. Tina lubi zostawiać wszędzie swoją sierść, mam wrażenie, że robi to z uśmiechem na pysku. Kule czarnych kłaków, jak na dzikim zachodzie, tyle że, tu mamy dziki wschód. Dywan próbuje chyba zaabsorbować te psie kudły jako część swojego włosia, bo trzymają się, jakby miały już własne cebulki. Tam się toczy jakieś inne życie. Życie, którego cykl co dwa dni przerywam mozolnym odkurzaniem. Dużooo pracy.

Następnie wzięłam się za pieczone frytki i zupę dyniową. Dynia. Umyć, wydrążyć, obrać, pokroić. A to dynia jest, nie ogórek. Jak ja nie cierpię obierać dyni. Ziemniaki. Dużooo ziemniaków. Do zupy, na frytki, a z frytkami to jest tak, że jak frytki – to dużo. Inaczej nie ma to sensu. Dobrze, że lubię obierać ziemniaki. Gorzej, jak się za mocno przy tym zamyślę, i obieram aż mi się skończą, kurde potem trzy dni musimy namagać ziemniakami, bo szkoda wyrzucić. No i krojenie, krojenie, krojenie.. Dużooo pracy.

No dobra. Wygrałam z dynią, wygrałam z ziemniakami, i co w nagrodę? W nagrodę znowu zmywanie! Ach, nie ma to jak odmoczyć rączki przy domowym spa-zlewie. To najlepsze znane mi połączenie przyjemnego z pożytecznym w kuchni. A jaki wybór płynów i zapachów! Planuję zakupić płyn różany, będę nim zmywać tylko w niedzielę i święta, wiecie, trochę wyjątkowości w wyjątkowe dni.

Dzieci są w stanie lekko chorobowym, co chwilę więc mam meldunki o katarze. Młodszy sam sobie nosa wycierać nie chce, ale to i tak wielki progres, że woła „mamo katar”, niż jak wcześniej, kiedy to załatwiał sprawę rączką zadzierając nos do góry, i robiąc sobie smarkową maseczkę na powieki, brwi, czoło, a nie raz i na włosy. Więc nie ma co się czepiać, jest progres.

"Katar" jest na zmianę z "nocnik", albo jak nie zdążę, to na zmianę z „się zsikałem”. Generalnie więc latam z majtkami, nocnikami i chusteczką. Dużooo pracy.

Pies. Pies nie jest i nie chce być samoobsługowy. Do tego kobiece dni. Wszędzie dookoła czają się wychudzone samce, śliniące się na widok naszej czarnej piękności. Charakter charakterem, ale kształty to ona ma, jak rasowa suczka, się nie dziwię tym biedakom, że nocują pod domem i czekają, aż księżniczka Tina wyjdzie rano na swoje podwórko. No może trochę się im dziwię, w nocy było – 13 stopni Celsjusza. W każdym razie, mi też to życie utrudnia. Muszę wychodzić z nią na smyczy, bo w powietrzu wisi groźba szczeniąt. Pies robi w konia, o ironio, i zamiast grzecznie zrobić siusiu, musi węszyć i węszyć.. i węszyć... dookoła... jak ta krowa na pastwisku z łbem przy ziemi, a to nie pastwisko, i nie krowa, i jest śniegu miejscami po kolana! Dużooo śniegu.

Jako że skłonności masochistyczne posiadam chyba od dziecka, zdecydowałam, że pozmieniam pościel. Strasznym marnotrawstwem czasu było by po prostu usiąść i pogapić się w sufit. Przecież. Absolutnie. A tak jutro będzie z głowy. No to zmieniam. Są plusy – więc jest energia. Dużooo pracy. Szczególnie, jak pomylisz poszewki, bo poduszkę w kaczki chciał Kacper, a w świnki chciał Mikołaj. Nie odwrotnie! Co ze mnie za matka! Tak namieszać. I nie, nie można zamienić całych poduszek. Nie wchodzi w grę.

Pomiędzy: „chcę jabłko”, „daj banana”, „poproszę herbatkę”, „nocnik!!”, „siusiu!!”, „katar!”, „jestem głodny”, „wylałem herbatkę”, „Koszi zabrała mi jabłko!”, „łaaaaa”, ..., pomiędzy tym wszystkim, żyjemy normalnie. Jemy, śpimy, smarkamy, samo życie. Samooo życie. 

Miałam napisać o czymś wielkim, doniosłym, no cóż... :)  








Komentarze