Dziś
rano postanowiłam, że wieczorem stworzę super wpis, miał być
pozytywny, miał dawać pozytywnego kopa, a o 16 zmarł mój
dziadek. Żyjących dziadków już nie mam. Zadumałam się trochę, jak minęły mi ostatnie miesiące.
To
nie w tym roku zarobię swój pierwszy milion, bo w końcu mamy
już listopad, co prawda mogę go jeszcze wygrać, ale serio bardziej
by mnie cieszył, gdybym go jednak zarobiła.
W
pierwszym kwartale dentystka, której ufałam jak ślepa kura i
płaciłam dużo papierków, doprowadziła mnie prawie do
śmierci. Szczęście w nieszczęściu, że jej mama zachorowała,
szczęście też dla niej, bo latała by dziś po sądach, zaś ja
gryzła bym ziemię od spodu. Musiała wziąć długi urlop, a ja
musiałam zmienić dentystę. Mam babie za złe jej niedopatrzenia, a
jeszcze bardziej sobie, że przez 14 lat poleciłam ją wielu osobom.
Byłam zmuszona wyrwać w tym roku 4 zęby i wydać zdecydowanie za
dużo pieniędzy na naprawę tego wszystkiego, przez jej partactwo.
Ponad
połowę tego roku spędzam na tęsknocie za dawcą mojego żebra, bo
życie to małpa taka a nie inna. Ale dupę chodź mam chudą, to
jednak twardą, więc akceptuję fakty takimi jakie są, bez
roztrząsania.
Jestem
jednak człowiekiem, więc ogranicza mnie wydolność mojego
organizmu. Bywa, że nie mam już siły. Zwyczajnie po ludzku siadam
i płaczę, bo jakaś kropelka przelała czarę. Nie wiem czy znacie
to uczucie, kiedy człowiek zbije szklankę i załamuje się, jakby
to była szklanka warta fortunę, a przecież wiadomo, że nie o samą
szklankę tu chodzi. Po prostu zbita szklanka to już za wiele, i
rozsypujesz się tak samo jak ona.
Ciągle
mam z tyłu głowy, że mama ma raka. Od roku nie dopuściłam do
siebie myśli, że może z nim przegrać. Paradoksalnie, to dzięki
niemu odkryliśmy świat syfu przetworzonej żywności, i
szkodliwości przeróżnych powszechnie używanych, dziwnych E
dodatków. Tylko czy cena nie za wysoka? Ta sama wiedza, kilka
lat wcześniej, nie dopuściła by do rozwoju choroby. Ale brak tej
wiedzy dziś, byłby już pewnie katastrofalny.
Dzieci.
Kocham je miłością, której przed ich urodzeniem nie
pojmowałam, najmocniejszą jaką znam. W ich obronie mogła bym
zabić. Ale po trzech latach, najpierw walki o Ich życie, potem
mnóstwa wizyt u lekarzy, ciągłej rehabilitacji i moich
mięśni rodem z siłowni, marzę o odpoczynku. Tak po prostu są
chwile, że wysiadam. Ale nie mogę wysiąść, Oni nie mają trybu mute ani pause. Więc nie mam i ja. Czasem wieczorem, kiedy z
błogim uśmiechem, na paluszkach, wychodzę z pokoju gdzie Oni
słodko już śpią, myślę, że zrobię to, to i jeszcze tamto, po
czym siadam i uświadamiam sobie, że kompletnie nie mam już siły
na nic.
Idę
więc do kuchni, chowam co trzeba do lodówki, z grubsza
ogarniam i padam jak małpa po strzałce z currarą, karmiąc się
przy tym nadzieją, że jutro na pewno będzie lepiej. Faktycznie, są
dni, że jest lżej, albo to ja mam więcej siły. To codzienny
kierat, ale nie narzekam bo wiem, jak blisko była śmierć, wiem jak
blisko był wózek inwalidzki, wiem jak blisko było mieć dwa
groby, zamiast dwójki wspaniałych synów. Bardzo
chciałam mieć dzieci, mam je, i jestem z tego powodu szczerze
szczęśliwa, ale za trzy dni wolnego, oddała bym czekoladę z
całego roku (dla mnie to cena bardzo wysoka, bo moja miłość do
czekolady jest potężna).
To
wszystko co przeżyliśmy, nauczyło mnie doceniać życie, doceniać
każdy uśmiech bliskich osób, i nie biadolić, tam gdzie nie
ma na co. Jeszcze jakiś czas temu wkurzałam się, kiedy słyszałam
gdzieś takie właśnie biadolenie na bzdety, aż dotarło do mnie,
że to wspaniale, naprawdę świetnie, że życie nie wszystkich
ludzi jest na tyle pokomplikowane, iż wręcz boją się narzekać na
każdą pierdołę, co by niechcący kolejnej „pierdoły” na
siebie nie ściągnąć.
Wiecie,
kiedy jestem w ośrodku na rehabilitacji, widzę naprawdę chore
dzieci, oraz niezłomnych, cholernie niezłomnych rodziców. To
ludzie, którzy chociaż mają powody do mówienia o
niesprawiedliwości losu i użalania się nad nim, zamiast tego
uśmiechają się najserdeczniej na świecie. W oczach mają miłość,
którą ciężko czasem znaleźć u niektórych matek czy
ojców, którzy za nabałaganienie czy inną pierdołę,
leją swoje zdrowe i mądre dziecko.
Dopiero
co był 1 i 2 listopad, czas kiedy refleksje przychodzą wręcz same.
Czas, kiedy dobitniej niż zwykle mamy świadomość umierania. W
sumie nie chciałam tego poruszać, i tak za dużo jest smutków
na świecie. Ale dziś znowu mam 2 listopad. Nawet się nie
pożegnałam z dziadkiem tak, jak bym chciała. Miałam Go jutro
widzieć, i zobaczę, tyle że nic mi już nigdy nie odpowie.
Komentarze
Prześlij komentarz