Plan był raczej tradycyjny.
Troszkę się dorobić, wychować dzieci, zwiedzać, jeździć z narybkiem na fascynujące rowerowe wycieczki, kupować śliczne adidaski, grać w piłkę i biegać.
I tak przez 28 tygodni ciąży, niewiele się na zapas martwiąc, pielęgnowałam w głowie swoje wyobrażenia rodzicielstwa.
Czytałam te śliczne gazetki, które idealizując wszystko, wprawiały w rozkoszny nastrój oczekiwania.
Swoją drogą, nawet w przypadku czasowych i bezproblemowych narodzin, dzieci przecież płaczą, robią kupki, krzyczą, ulewają, drą się, nie dają się wyspać, płaczą.. , no mogły by te gazetki, trochę więcej prawdy publikować.
Czy takie dzieci mają szansę?
Aż nagle trach, wrzesień 2012, ból, szpital i z cudownego oczekiwania zrobił się paniczny strach. Kobieta, lat 24, 28 tydzień ciąży – rodzi. (sytuacja w szpitalu i zachowanie lekarza zasługują na oddzielny wpis, kiedy indziej)
Kiedy wieźli mnie na salę porodową, zapytałam pielęgniarkę: Czy takie dzieci mają szansę?
Nie miałam wtedy pojęcia o wcześniakach, o statystykach, o wcześniaczych chorobach, kompletnie o niczym.
Odpowiedziała mi, że różnie bywa.
Banalna odpowiedź, ale zgodna z prawdą.
Wiedziałam już doskonale jak dziecko kąpać, przewijać, co dawać jeść i dużo innych, kompletnie nie przydatnych mi teraz rzeczy. Byłam przerażona, nieświadoma i dodatkowo potraktowana przez lekarza okropnie.
Zapłakał, umilkł..
Chłopiec, 900 gram, to mniej niż kilogram cukru. Lista 6-ciu poważnych problemów, to o 6 więcej, niż być powinno. Zapłakał. Umilkł.
Adrenalina, za jej istnienie Bogu dziękuję.
Nigdy nie zapomnę tych 90 dni spędzonych koczowniczym trybem w szpitalu.
Kiedy nie byłam przy dziecku, każdy telefon przyspieszał tętno do szaleństwa, te sekundy zanim widzę kto dzwoni, trwały godziny, nieznany numer zmiękczał nogi.
Dwa miesiące walki.
I zwycięstwo.