
A po co?
A na własną zgubę po prostu.
Mamy się za
jakieś cyborgi, i jeszcze nam z tym dobrze.
Super, prawda?
Prawda
zaś prawdziwa jest całkiem inna. Prawda jest taka, że jesteśmy
tak samo jedno zadaniowe jak mężczyźni, jedno zadaniowe i koniec.
Możemy,
jasne, robić kilka rzeczy naraz, i różne rzeczy ponad,
tylko, po pierwsze, czy to jest fajne? Po drugie, czy wszystkie te
rzeczy zrobimy na sto procent dobrze? Ciężko. Wreszcie po trzecie,
po jasną cholerę mamy być takie wszechogarniające wszystko?
Jest
taka magia, która dzieje się w bardzo wielu domach.
Magia, bo
dzieje się to niemal niezauważalnie.
Może wyglądać to na
przykład tak: (Taki wyświechtany, ale wiecznie żywy przykład)
Kobieta
prosi męża, żeby wywiercił dziurę w ścianie na obraz, który
dostali od mamusi na rocznicę. Prosi raz.. Prosi drugi.. Prosi
trzeci.. W końcu nie chce jej się już prosić, postanawia więc
spróbować swoich sił w starciu z wiertarką. Ku jej
zaskoczeniu, okazuje się, że to dość proste, dodatkowo zajęło
ino chwilkę. Kobieta więc już wie, że nie ma sensu chodzić za
mężem i prosić go Bóg wie ile razy o wywiercenie
nieszczęsnej dziury, bo mniej zachodu i czasu zajmie jej zrobienie
tego samodzielnie. Tak oto kobieta staje się specem od wiercenia
dziur, facet zaś traci okazję do po prężenia się na drabinie, a
tym samym zrobienia wrażenia na swojej spragnionej mięśni i potu
kobiecie.
Zamiast win – win, mamy dwie przegrane.
Dlaczego dwie,
skoro kobieta nauczyła się obsługi wiertarki?
Ano dlatego, że
jeżeli ona tej wiertarki tak naprawdę nie lubi, ani takich prac
ogólnie nie lubi, to przegrała.
Przegrała, bo od teraz
będzie to robić, dla świętego spokoju, nie dla przyjemności.
Dodatkowo rośnie już w niej poczucie wielozadaniowości. Kolejny
skin opanowany.
Przykłady można mnożyć i mnożyć. Chodzi o
zasadę.
Proszę – proszę – proszę – wkurzam się – robię
sama – więcej nie proszę.
Przyznaję, łatwo w taką pętle
samowystarczalności wpaść, szczególnie, jeżeli zasadniczo
nie lubi się prosić, a już tym bardziej prosić wielokrotnie. Jak
już kiedyś mówiłam, upierdliwcom bywa w życiu łatwiej.
Tak samo łatwo się pogrążyć, kiedy ma się pedantyczną
osobowość, która jak mało czego pragnie ładu i porządku,
a w dodatku natychmiast. Ciężkie przypadki.
Podsumowując.
Jeżeli naprawdę, ale to naprawdę nie musisz, to nikogo nie
wyręczaj. Tak notorycznie, bo wiadomo, czasem po prostu trzeba.
Nie
wyręczaj męża.
Nie wyręczaj dzieci.
Nie wyręczaj nikogo z kim
mieszkasz.
Nie wyręczaj, bo łatwo przejść z tym do codzienności,
zwłaszcza, jeśli wyręczasz kogoś, komu generalnie mało się
chce.
Pamiętaj,
pomoc to jedno, wyręczanie to drugie, zupełnie co innego.
Kiedy
dziecko coś rozleje a Ty to sprzątasz – wyręczasz.
Kiedy dajesz
mu ścierkę i kibicujesz – pomagasz.
Pomagasz i uczysz porządku,
nie zaś tego do kogo ma się dziecko zgłosić, żeby ten ktoś
(czyli Ty) posprzątał.
Nie
jesteśmy stworzone do ogarniania wszystkiego.
I jesteśmy w pełni
wartościowe, wcale tego wszystkiego nie ogarniając.
I to, między
innymi, jest piękne w byciu kobietą.
Komentarze
Prześlij komentarz