Miałam za małe marzenia.


Jak to jest źle, jak Ci nikt za małolata nie powie, żebyś mierzył wysoko. Żebyś marzył o tym, co wielkie, pozornie nieosiągalne, żebyś się w tych marzeniach absolutnie nie ograniczał, ale i żebyś konkretnie je precyzował.


Całkiem niedawno dotarło do mnie, że jeszcze kilka lat wstecz moje marzenia były, jak by to powiedzieć, no po prostu ubogie. Przyziemne. W dodatku niekompletne, a jak się okazuje ma to znaczenie.

Miałam kilka marzeń, kilka całkiem prostych, kilka większych, ale żadnego mega marzenia. I, o ironio, większość z tych moich marzeń, w taki czy inny sposób, się spełniła, chociaż jeszcze nie wszystkie.

Jeszcze kilka lat temu marzyły mi się nowe okna. Wyobrażałam sobie jakie będą fajne, ciepłe, jak będzie ciszej, jakie będą ładne itp. No i doczekałam się nowych okiem. I są fajne, ciepłe, jest ciszej i ładniej, nie uwzględniłam jedynie, że na te okna chcę wygrać w lotto, czy żeby z innego nieba spadły mi pieniądze. Los więc uzupełnił lukę w marzeniu kredytem. Kto wie, jak by było, gdybym marzyła konkretniej. No kto wie.

Marzyłam, żeby mieć rodzinę. Chciałam mieć dwóch synów. Chciałam, żeby pewna osoba zmieniła swoje życie. Wszystko zrealizowane, aczkolwiek gdybym wymarzała sobie to dziś, doprecyzowała bym parę szczegółów.

Kilka lat marzył mi się wypasiony rower. Taki mój piękny, wygodny, taki, co to sam jedzie z wiatrem, rozumiecie, taki stworzony dla mnie, a co za tym idzie, nie tani. Aż przywiozłam sobie taki z Holandii, taki właśnie mój, mój Honolulu. Stoi w piwnicy.

Zawsze chciałam pisać, ale na chceniu zawsze się kończyło. Chciałam odważyć się wyjść z szuflady, chciałam, żeby ktoś docenił mój talent. Stało się. 3 maja 2015 roku założyłam blog. Od tamtego czasu usłyszałam, i przeczyłam już mnóstwo słów uznania, które cieszą mnie niesamowicie. Każde jedne. Kolejne spełnione.

Pozwalam się śmiać, ale marzyło mi się od kilku lat, żeby usunąć sprzed domu jałowiec płożący, który swoim ogromem pochłonął już pół ogródka. Rozrósł się do nieprawdopodobnych rozmiarów, zabierając innym roślinom możliwość życia w jego sąsiedztwie. Taki samiec alfa, w dodatku dobrze ukorzeniony. Nikt nie chciał się za to wziąć. A to coś ważniejszego, a to pogoda nie taka, a to piątek zły początek, a to sto innych powodów, po prostu sporo ciężkiej pracy tak naprawdę odstraszało potencjalnych usuwatorów. Dziś doszłam do wniosku, że krzak o DZIESIĘCIO METROWEJ średnicy nie będzie pluł mi w twarz, i wziąwszy piłkę ręczną, model rzez 34, poszłam z nim walczyć. W trzy godziny pozbawiłam go połowy wielkości, jutro będzie po nim. I będzie zrealizowane.

Takich różnych przykładów jest jeszcze wiele, ale to nie one są tu najważniejsze. Najważniejsze jest, że trzeba marzyć, i przekłuwać te marzenia w konkretne cele. Nie miałam pojęcia, że marząc o czymś, myśląc, już jestem o krok bliżej, żeby to mieć, zrobić, osiągnąć. Z jednej strony mam taki niedosyt, że lata wstecz nie doceniałam, nie znałam mocy tego narzędzia, ale z drugiej, jeszcze szmat życia przede mną, więc... jeszcze zdążę! 



 

Komentarze