Pięć planów ucieczki z domu.


W życiu każdej kobiety, przychodzi taki moment, że przynajmniej musi to sobie wyobrazić, dla zdrowia psychicznego chociażby. 


PLAN PIERWSZY: SPONTAN.

Nikogo nie ma w domu. Pies znowu narzygał. Kot ukradł ze stołu mięcho na obiad. Za godzinę wszyscy wrócą, i każdy będzie czegoś ode mnie chciał. Nikt mi nie uwierzy w historię o kocie, ani że pies zrobił to przed sekundą. Jako że dbanie o dom ma to do siebie, że póki wszystko jet ogarnięte, to nikt tej pracy nie widzi, ale kiedy w oczy rzuci się kupa naczyń i sterta prania do poskładania, to posypią się pytania, na której kanapie spędziłam cały dzień. 
Szybka decyzja. Wrzucam do torby najpotrzebniejsze rzeczy, zawijam wszystkie karty i pieniądze jakie znajdę w domu i spadam. 
Taksą dojeżdżam na dworzec. Wsiadam w pierwszy pociąg jadący w stronę gór. 
 
PLAN DRUGI: IMPULS.

Na podłodze właśnie wylądowała kolejna miska jedzenia. Kot z psem rozpoczęli wyścig, kto pierwszy dorwie kotleta. Drugie dziecko właśnie doczworakowało do psiej miski, i zanim zdążyłam tam dobiec, niezidentyfikowany kawałek psiego żarcia trafił do jego buzi. W tym czasie z garnka zdążyły wykipieć ziemniaki. Pierwsze dziecko nadal dokarmia zwierzęta. Z dołu ktoś się drze, że kot nalał mu w pokoju. 
Robię w myślach szybki przegląd torebki. Na pewno jest portfel i kluczyki do samochodu, wystarczy. 
Oznajmiam, że jadę do sklepu, brakuje mi dwóch składników do obiadu. Narzucam coś na siebie, biorę torebkę i wychodzę. 
Po godzinie piszę SMS, że jestem w trasie w góry, wracam jak zatęsknię. 
Wyłączam telefon. 
Niech się dzieje co chce.
 
PLAN TRZECI: PORWANIE.

Jestem sama w domu. Wszędzie panuje totalny, ale to totalny chaos. Zabawki są wszędzie. Czemu ja ich do cholery, po prostu nie wezmę i nie wywalę? Kuchnia wygląda, jakby diabeł tasmański z ADHD osobiście się w niej stołował. Wszystko jest wszędzie. Pół zawartości lodówki rozgościło się na stole. Podłoga wygląda jak kanapka, zaś zlew jak zmywak w podrzędnej londyńskiej knajpie. Masakra. Łóżka wszystkie jak jedno rozbebeszone. Wszędzie jakieś okruchy, skąd tyle? Naszła mnie myśl, rano CSI leciało, że nawet policja nie znalazła by w tym sajgonie żadnych sensownych śladów, w przypadku na przykład porwania. Wpadam więc na pomysł, że upozoruję własne. Ubieram się, bałaganu robić nie muszę, nawet obraz na ścianie w przedpokoju jest krzywo, krajobraz wprost idealny. Biorę dosłownie kilka rzeczy, dwie stare koszulki, o których nikt nie pamięta, i równie zapomnianą piżamkę. Nawet szczoteczki do zębów nie zabieram, ani butów, wychodzę w swoich domowych klapkach. U dziwnego chińczyka na bazarze kupuję adidasy. W miarę nieźle wyglądającemu żulowi, płacę dychę za napisanie listu z informacją, że zostałam porwana, mają nie wzywać policji, bo ściągną na mnie nieszczęście, oraz że jutro będą dalsze instrukcje. Nakładam rękawiczki, pakuję list, żul nawet kopertę i papier kupił. Płacę drugą dychę innemu żulowi, żeby zaniósł list do naszej skrzynki na listy, obserwuję go z ukrycia. Upewniwszy się, że list jest na miejscu, jadę miejskim na dworzec. Wsiadam do najbliższego pociągu jadącego w góry. W czasie oczekiwania na przesiadkę w odleglejszym już mieście, powtarzam wszystko z listem, tyle że, ten list wysyłamy z przemiłym żulem pocztą, tak, żeby doszedł jutro. Jadę dalej. W liście zażądano miliona złotych okupu, tak, jestem warta milion dolarów, bardzo sympatyczni porywacze, oraz, że dają im tydzień na zebranie pieniędzy, po upływie tegoż tygodnia rodzinka dostanie wiadomość, jak mają przekazać okup. 
Jestem w górach. Na tydzień. Bajka. 
Wynajmuję pokój w uroczym pensjonacie i delektuje się odpoczynkiem. 
Po tygodniu wracam do domu, brudna i zapłakana. Podczas spaceru raz spadłam z małej skałki, więc mam nawet parę siniaków i zdarty łokieć, pasuje jak ulał. Opowiadam im, że trzymali mnie w starej szopie w górach, ale cudem udało mi się uciec. Wcześniej oczywiście, podczas spacerów, znalazłam sobie taką starą szopę i zostawiłam tam swoją czapkę i rękawiczki. Pełna profeska. 
Sprawców nigdy nie odnaleziono.
 
PLAN CZWARTY: SCHOROWANA CIOCIA.

Dzwonię do samotnej sympatycznej cioci. Pytam wprost, czy nie chciała by na tydzień towarzystwa. Mówię jej, że u nas trwa remont, dzieci są u dziadków, a ja mam dość tych hałasów. Ciocia bardzo się cieszy i nie może doczekać mojego przyjazdu. W domu mówię, że biedaczka jest bardzo chora, ktoś musi się nią zająć przez kilka dni. Cała jej bliższa rodzina jest za granicą. Nie można tak przecież, zostawić starszej kobiety na pastwę losu. 
Wieczorem popijam już winko z ciocią na werandzie. 
W ciągu dwóch godzina namówiłam ją na pójście się pakować. 
Rano wyjeżdżamy w góry. 
Dzwonię do domu, cioci popsuł się stacjonarny, komórki nie posiada. Ja zapomniałam ładowarki, więc będziemy bez kontaktu. 
Po tygodniu wracam zmęczona opieką nad schorowaną ciotką, muszę poleżeć. 
Bądźcie ludźmi, przynieście herbatę. 
 
PLAN PIĄTY: RADYKALNE KROKI.

Codziennie przez godzinę chodzę po podejrzanych dzielnicach miasta. W końcu któregoś dnia jestem świadkiem morderstwa marokańskiej prostytutki. 
Zostaję świadkiem koronnym. 
Zmieniają mi nazwisko, dostałam do zamieszkania odludny, uroczy domek w górach. 
Po dwóch tygodniach ściągają mi tu całą rodzinę, zdążyłam się już stęsknić. 
Żyjemy długo i szczęśliwie. 
Czasem, kiedy uganianie się za owcami da mi już w kość, jeżdżę zaopiekować się ciocią, która znów nagle zachorowała. 
Teraz na kuracje jeździmy nad morze. 




 

Komentarze