Jak przez wstyd głupia byłam, czyli o szczerości słów kilka.


Zakładam, że wszyscy macie szczęśliwe związki, rodziny, i ogólnie słodkie życie. Że nie macie problemów z wyrażaniem uczyć, potrzeb i pragnień. Tego Wam i sobie, życzę z całego serca. 
Coraz częściej jednak dochodzę do wniosku, że ludzie za mało ze sobą rozmawiają, albo też za dużo lub za mało, z jakiejś rozmowy do siebie odnoszą. Skomplikowane? Wcale nie. 
Na przykład kiedy mówię mężowi, że jestem dziś smutna i chciała bym, żeby był dziś dla mnie cholernie miły, to możliwe są aż trzy reakcje! 

Pierwsza, prawidłowa: Dobra Pyszko, postaram się przynajmniej nie denerwować, do tego uśmiech oraz buziak, i mamy reakcję idealną.

Druga, wziął z tego za mało: O Jezu, Ty i te Twoje dni i fazy, to mnie wykończą zanim zdążę osiwieć, idź lepiej dzieci przewinąć (No ale przynajmniej zajęcie mi znalazł). 

Trzecia, wziął za dużo: A co ja Ci kurde znowu zrobiłem, że smutna jesteś? Ścielę łóżko źle, nie ścielę też źle, Ciebie zadowolić to się chyba nie da, paranoja! 

Widzicie o co mi chodzi? To co się powie, można odebrać w różny sposób, zależy od nastawienia i stopnia poznania drugiej osoby. Mój mąż mnie już zna, wie, że jestem pokręconym wrażliwcem i zdarzają mi się dni z serii; „jestem na nie i nie wiem o co mi chodzi”. Ale wie już też, że niekoniecznie wynika to z tego, co ON zrobił czy nie zrobił, tylko po prostu taka jestem. I taką trzeba mnie kochać. Ta wiedza nie przyszła do niego sama, żeby wymagać od niego zrozumienia, musiałam najpierw dać mu się poznać. Wytłumaczyć, dlaczego czasem dzieje się ze mną tak a nie inaczej. Musiałam zdradzić mroczne sekrety swojej duszy, obnażyć słabości i nazwać uczucia, żeby mógł mnie rozumieć, co wcale nie znaczy, że zawsze świetnie się dogadujemy, różnie bywa. Bywa, że kłócimy się, aż tynk się sypie z gzymsu, ale nie gniewamy się potem na siebie przez tydzień, tylko każde idzie uspokoić się na swój sposób, potem doklejamy do ściany co odpadło, i próbujemy się dogadać od nowa. 

Do tego wpisu, jakiś czas temu, zainspirował mnie obrazek tekstowy na fejsie. Dziewczyna wrzuciła coś w stylu „uśmiech w dzień – płacz w nocy” Zadumałam się nad nim. Po pierwsze, zawsze myślałam, że to faceci mają problem z mówieniem o uczuciach, chociażby przez utarty stereotyp męskości, twardziela i tym podobne. Tyle, że oni są w tym tak skryci, że nie pozwalają sobie nawet na zdradzające swój stan demoty. Ale do rzeczy. Patrząc na tamten obrazek zastanawiałam się, czy to jedyna forma wyrażenia swojego stanu, czy to już tylko publiczne podsumowanie na przykład. Post wrzucony w nadziei, że pokaże się, nie zaginąwszy w gąszczu fejs newsów, na tablicy właściwej osoby? Czy też próba przekazania światu, że jest się nieszczęśliwym? I czy, jeśli ten post nawet objawi się na tablicy tego, do którego miał trafić, czy trafi on dosłownie, i czy cokolwiek zmieni? 

Spokojnie.. Ciotka Agata zna z autopsji wiele, więc zna odpowiedź i na to pytanie. Otóż... Wszystkiego po trochę! I to są cholera skutki, duszenia wszystkiego w sobie. Bo to jak nie uchem, to nosem, ale będzie próbowało wyjść. O ileż szczęśliwsze moje dni się stały, od kiedy ileś lat temu, już nie wiem dokładnie, wreszcie to zrozumiałam i zaczęłam mówić, mówić, mówić.. Nie ukrywam, to nie dla wszystkich takie szczęście jak dla mnie, tak biorąc pod uwagę domowników ;) . Tak też sobie pomyślałam, co to za czasy, że wyrażamy siebie za pomocą obrazków tekstowych, na jednym z największych socjali świata, do tego obrazki te, nie są zrobione przez nas.. 

Takie szczere rozmowy są trudne, zwłaszcza na początku. Ale to, co nie powiedziane - rośnie. Kiedyś wybuchnie. Wtedy gzyms to by pewnie i u sąsiadów nawet leciał.. Zanim zmieniłam tory jazdy w tej kwestii, czyli żeby nie dusić, tylko mówić, nie potrafiłam za bardzo rozmawiać o uczuciach. Wstydziłam się mówić czego potrzebuję w tej swerze, bałam się, że zostanę wyśmiana, że moja szczerość spotka się z taką reakcją, że zamilknę na wieki. Często więc milczałam, frustracja rosła, a ja byłam jakby trochę nieszczęśliwa. Kluczowy moment to zdać sobie sprawę, że to właśnie strach lub wstyd, albo oba razem, są powodem, że nie mówi się tego wszystkiego co chciało by się powiedzieć. Najpierw więc, żeby ogarnąć swoje myśli, zaczęłam pisać.. piszę już tak dobrych parę lat. Niezliczoną ilość zapisków, kartek i zeszytów puściłam z dymem.. Były tam najbardziej skryte i pokrętne myśli, wtedy jeszcze dość zbuntowanej Agaty. Musiały iść z dymem, co jakiś czas konieczność. W każdym razie, kiedy to miało formę nazwaną już słowami, to można było sensownie to już przekazać, a wcześniej przemyśleć. No bo nie ma to jak zacząć awanturę jakimś: „Ty to jesteś taki i owaki i coś tam!!!” On: „To co mam zrobić!?!!?” Ona: „Nie wiem, sam coś wymyśl!!” I wiadomo, że nikt z niczym nic nie zrobi.. Dlatego w miejsce „Nie wiem” trzeba mieć do wstawienia konkretne pomysły i próbować gadać a nie czepiać się i krzyczeć. Marny trud, z autopsji mogę Was zapewnić, że podczas krzyku czy kłótni żadne argumenty tak naprawdę, chyba nie docierają do żadnej ze stron.. To tylko odbijanie piłki. Myślenie jest potem, na spokojnie, na kibelku czy do poduszki. Czyli równie dobrze, można było pogadać zamiast się kłócić. Wracając do tematu, trudno zacząć tak szczerze walić prosto z mostu, jeśli wcześniej się tego nie robiło. Ale trening daje niesamowite efekty, i z czasem człowiek się zastanawia jak mógł żyć inaczej. Serio. Pamiętam, że zaczynałam komentując to co dookoła, film, opowieść, historię koleżanki, gdzie była okazja tam wplatałam swoje odczucia. Tak trochę banalnie, ale było łatwiej. Kiedyś na przykład miałam problem, żeby odezwać się do denerwującego mnie Pana za mną w kolejce, który szturcha mnie co chwilę koszykiem i ogólnie napiera do przodu. Dziś mu powiem, że narusza moją strefę komfortu i poproszę, żeby przestał. Naprawdę nic mnie nie interesują i nie bolą, jego dziwne miny i psioczenie pod nosem, ważniejszy jest dla mnie mój własny w tej kolejce komfort. Takich sytuacji na co dzień dookoła jest mnóstwo, wiadomo, do szefa w pracy tak nie wyskoczysz, ale większość obywateli to jednak równi nam ludzie, po co kosztem swoich nerwów tłumić jakieś denerwujące nas zachowania. Przeszkadza – powiedz. Czegoś w domowym ognisku za mało – powiedz. Za mało Ci pomagają - powiedz. O czymś marzysz - powiedz. Wyśmieje – olej. Takie mówienie o różnych sprawach, które są ważne dla naszego poczucia komfortu, nie może być dla kogoś śmieszne, a jeśli tak jest, to rozmawiasz z dzieckiem.. Albo ze sfatygowanym dorosłym. 

Tak czy siak, nie dusić tylko mówić trzeba. To jest też mega ważny aspekt, jeśli mamy w domu dzieci. To od rodziców dzieci uczą się najpierw rozpoznawać swoje emocje, a potem jak sobie z nimi radzić. Chciała bym bardzo, żeby Oni właśnie rozmawiać potrafili. W przypadku na przykład jakiegoś konfliktu, dobrze by było, jeśli by spróbowali radzić sobie właśnie słownie. Wiadomo, jak by było trzeba to i w mordę dać, ale generalnie najpierw trzeba próbować pokojowo. Jeśli nie nauczą się mówić co im tam siedzi w środku, w domu z nami, to później będzie im się tego nauczyć trudno. 

Podsumowując, nie żyjemy już w średniowieczu, za rude włosy i zielone oczy, nikomu nie grozi spalenie na stosie, ani nikt nas nie uzna za czarodzieja, kiedy odpalimy zimny ogień. Za to ciągle się boimy, że za szczerość spotka nas kara lub przykrość. W sumie spotyka, bo podcinamy sobie skrzydła i szarpiemy własne nerwy. Więc... Trzy głębokie oddechy i walimy prosto z mostu! Ewentualnie na ucho, jak ten niedźwiedź na zdjęciu.




 

Komentarze