Co to nam wyszło z tego przedszkola..?


Wiecie, długo, bardzo długo zastanawiałam się, czy przedszkole dla moich dzieci to dobry pomysł. Od początku była to decyzja pod pewną presją, bo wiadomo było, że razem z przedszkolem chłopakom rozszerzy się pole zajęć rehabilitacyjnych.
Regularne baseny, hipoterapia, ćwiczenia, przeróżne prace manualne, muzyczne, zajęcia ruchowe. Nie dało się tego argumentu nie mieć na samej górze, musiałam i myślałam o tym codziennie. Martwiłam się okrutnie, co to będzie za płacz i zgrzytanie zębów. Martwiłam się szczególnie o młodszego syna, bo jak moi czytelnicy wiedzą, jest on dzieckiem dość upierdliwym, acz przesłodkim.
Marudny, roszczeniowy, kiedy rozkręci się w płaczu, rzuca wszystkim co ma pod ręką, ciężko go w takich chwilach opanować, a to niespełna trzylatek.

Dodatkowo starszy syn raz w tygodniu bywał w przedszkolu, więc właściwie znał sprawę, oraz ma już prawie cztery lata, więc też inaczej reaguje, dlatego o Jego reakcje aż tak się nie martwiłam. Plusem było to, że obaj znają tam właściwie wszystkich, bo od trzech już lat jeździmy tam na rehabilitację.

Drugim ewentualnym plusem sytuacji, miało być ponad pół dnia w domu bez latających zabawek, krzyków, wymyślania zabaw, bez godzenia, proszenia i tłumaczenia. Tak - to od początku była kusząca propozycja.

Cóż, rozkołatane i rozdarte serce matki, musiało podjąć okrutnie trudną decyzję.

Tu jest dobre miejsce, żeby przedstawić Wam moją piramidę podejścia do przedszkola. Od początku:
  • Absolutnie nie!
  • Może za rok.
  • No pomyślę, może jeśli nie będą płakać..
  • Ok, jeśli nie będą histerycznie płakać, leciutki płacz im nie zaszkodzi przecież, a będą mieć więcej zajęć rehabilitacyjnych.
  • Agata zrozum, może być taki dzień, że Miki będzie darł się wniebogłosy, ale to nie byłby powód, żeby zaraz jechać na ratunek.
  • Dobra, ja mam dość, oni szaleją, świrują, chodzą po sufitach i ścianach. Od kiedy mówicie to przedszkole?
  • Można zacząć wcześniej?
  • Ach, jak nie mogę się doczekać!

Tak w skrócie przebiegały moje procesy decyzyjne. Serio, jakkolwiek nie matko-polkowo to zabrzmi, po czterech latach opieki właściwie 24/7, cudownie jest móc w ciszy i spokoju spędzać przedpołudnia. Moje mega ambitne plany zrobienia w tym czasie pięciuset rzeczy, póki co grzecznie leżą i czekają. Miałam zapalenie oskrzeli, muszę dojść do siebie - rozumiecie. Rekonwalescencja można powiedzieć.


Wracając do chłopaków i ich przygody z przedszkolem.


Minęły dwa tygodnie i stwierdzam, że to była świetna decyzja. Jestem w super pozytywnym szoku. Zaadaptowali się od razu. Bez żadnego płaczu na miejscu. Mikołaj płacze tylko chwilę jak wsiada rano do busa. Potem pochłaniają Go całkowicie tryby przedszkola. Drugiego dnia rozmawiał już z "ciociami", gdzie wcześniej nie odezwał się do nich nigdy, nawet na grupie matki z dzieckiem. Do swojej logopedy odezwał się po roku wizyt dwa razy w tygodniu. A tam drugi dzień i pogaduszki. Szok.
Starszy syn, Kacperek, ma już kolegów i fajnie razem się bawią. Patrząc na to dziś, nie sposób nie dojść do wniosku, że największy problem z adaptacją do przedszkola miałam ja. Oni po prostu pojechali świetnie się bawić. To tylko ja i moja wyobraźnia, od dwóch miesięcy szykowałam się na jakąś bliżej niezidentyfikowaną klęskę, a nie dość, że żadnej klęski, katastrofy, uderzenia meteorytu, ani w ogóle niczego nie było, to chłopcy cieszą się niesamowicie, że jeżdżą i codziennie deklarują chęć jechania tam następnego dnia.
Nawet już przynieśli mi strzępki piosenki z zajęć.


Wychowawczyni zachwala.

Matka dumna.

Matka ma czas umyć okna.

Matka pije ciepluteńką kawę nie oglądając bajek.

Czegóż chcieć więcej?

Chyba tylko więcej dobrych przedszkoli.

:)





Komentarze