Czy to był dobry czas, żeby mieć dzieci?


Są takie chwile, ale to chwile są, że się zastanawiam, jak by dziś wyglądało moje życie bez dzieci. 
Albo bym dążyła do realizacji jednego z moich marzeń, co po części w sumie robię, albo siedziała bym za granicą, a marzenia oddalały by się z każdym zarobionym euro. 
W sumie mam dwa takie marzenia, jakie, zdradzę Wam za jakiś czas. 

Ale do rzeczy. Przeglądam czasem ścianę facebooka i widzę zdjęcia, posty singielek, bądź osób bezdzietnych. Bawią się. Tańczą. Opalają na rajskich plażach. Ja tak sobie siądę, zamarzam się, aż poczuję zapach kupy błyskawicznie rozprzestrzeniający się po domu, otrzepuję resztki piasku ze stóp, po czym wracam na ziemię. Przychodzą takie momenty, że jestem psychicznie i fizycznie spompowana, i kiedy z wielkim ochem i achem wspominam chwile, kiedy to problemem dnia, było w co się ubrać na imprezę, czy cokolwiek innego z worka „problemy Agaty gówniary”. 
Tak, z sentymentem wspominam te czasy, ale jednak nie z utęsknieniem. Nie tęsknie za tym, bo chociaż moje pojęcie „zmęczona” wtedy, to była jakaś abstrakcja, to wolę jednak dziś znać pojęcie „padam na twarz” - dosłownie, i mieć w głowie to wszystko, co przez te trzy lata zrozumiałam i czego się nauczyłam. Bo to dzieci zapoczątkowały mój rozwój. To ucząc się obchodzić z Nimi, tak od strony emocji, zaczęłam uczyć się obchodzić też ze sobą i innymi. Nigdy nie miałam wspanialszej motywacji do rozwoju niż właśnie teraz. Ale jestem też człowiekiem, chyba nawet zniszczalnym, chociaż to jeszcze weryfikuję, i raz na jakiś czas przychodzi myśl, że chciała bym mieć znowu dwadzieścia lat. Wiecie co jest jednak w tym najzabawniejsze? Że nawet „cofając się” w czasie, mając te dwadzieścia lat, i tak zawsze widzę obok siebie te moje dwa cudowne stworki. Wyobrażam sobie, jak w najlepsze baluję na dobrej bibce, po czym przychodzi myśl, że ciekawe, czy dzieci spokojnie śpią, po czym kolejna myśl, że ja przecież nie mam wtedy jeszcze dzieci, i kolejna, że jak to nie mam, mam i nie oddam za żadne imprezy. I tak się kończą moje marzenia, zawsze sprowadzają się do tego, że lepiej mi się żyje z dwójką szkrabów, niż jak żyło mi się bez nich. 
Mam prawie dwadzieścia osiem lat (w kwietniu stuknie), Kacper ma trzy lata, Miki dwa, a ja mam wrażenie, że Oni byli od zawsze ze mną, tak jakbym nie pamiętała już tych dwudziestu czterech bezdzietnych lat. 

Czasami myślę sobie tak: Gdybym zdecydowała się na dzieci w wieku lat powiedzmy trzydziestu, co bym robiła dzisiaj? I czy w ogóle w tym wieku udało by się mieć dzieci? Do pierwszej ciąży nie miałam nawet pojęcia, jakie niespodzianki szykuje mi moja szyjka, ona też by się postarzała, możliwe, że nie utrzymała bym żadnej ciąży, nawet tak, jak udało mi się z tymi dwiema, które mam już za sobą. Możliwe, że miała bym już wtedy swoją wymarzoną pracę, stabilną sytuację finansową i pięknie wyremontowany domek. Do szczęścia brakowało by mi tylko potomstwa, i co jeśli by się okazało, że potomstwa nie będzie? Jaki sens by miało to wszystko co osiągnęłam, jeśli na końcu, zamiast dopełnienia sielanki, wyszła by z tego tragedia? Załamała bym się przecież. Wtedy ze łzami w oczach oglądała bym zdjęcia cudnych dzieci koleżanek, ubolewając nad tym, że postawiłam sobie złe priorytety. Wtedy to moje posty - „szczęśliwej bezdzietnej” - doprowadzały by do wzdychań i mrzonek zmęczone wszystkim mamuśki, które nie miały by pojęcia, jak bardzo niespełniony i nieszczęśliwy człowiek się za nimi kryje.  

Nie twierdzę, że każdy do szczęścia i spełnienia potrzebuje dzieci, absolutnie. Ale wiem, że ja dzieci zawsze chciałam mieć, i dziś już sobie nie wyobrażam bez nich życia. Więc kiedy jest najlepszy czas? Nie ma najlepszego czasu. Zawsze będą argumenty za tym, żeby dziecko mieć już, i zawsze będą też za tym, żeby odłożyć to na potem. Nic ani nikt, nie jest w stanie nam zagwarantować, że życie nie skomplikuje się nie wiadomo kiedy. Nie ma takiej ustawy, która gwarantowała by zdrowie i stabilizację po wsze czasy, która zapewniła by uniknięcie wypadków i innych zdarzeń, które sprawiają, że ułożona rzeczywistość sypie się jak domek z kart. To jest po prostu życie, nieprzewidywalne i zaskakujące. 
Może się wydawać, że zawsze to tylko my jesteśmy kowalami własnego losu, ale kto tak myśli, ten naraża się na wielkie rozczarowanie, kiedy jednak okaże się, że nie wszystko jest w naszych rękach.  

Dziecko to odpowiedzialność, obowiązek i wielkie wyzwanie, ale warte każdej nieprzespanej nocy, każdego hafta na świeżo ubranej koszulce i każdego uśmiechu małego człowieka, który sprawia, że zapominasz o wszelkich niedogodnościach. 

Gotowym na dziecko nie jest się tak naprawdę nigdy. Można przeczytać dwadzieścia poradników, odbyć trzydzieści rozmów z innymi rodzicami, odwiedzić sześć poradni i zaopatrzyć się w cały bajerancki sprzęt "niezbędny" do opieki nad dzieckiem, ale kiedy maluch pojawi się na świecie, to i tak się okaże, że guzik było to wszystko warte. Bo każde dziecko jest inne, bo każdy rodzic jest inny, bo swój zakres cierpliwości poznasz dopiero, mając to własne niepowtarzalne maleństwo. Można się przygotować merytorycznie, nawet trzeba, ale suma summarum, przygoda i prawdziwa nauka, zacznie się dopiero w chwili narodzin. 

Marzę, żeby zobaczyć i pokazać dzieciom, najpiękniejsze miejsca na tej ziemi. Kiedyś marzyłam, żeby je po prostu zobaczyć. Właśnie to najbardziej zmieniają dzieci, już nie jestem ja, tylko my. Już nie JA chcę coś, sama czy z mężem, tylko chce razem z dziećmi. 

Uważam, że dla mnie to był właściwy czas, może nawet najlepszy. Pamiętam, że zanim zaszłam w ciążę, też się zastanawiałam, czy nie lepiej poczekać, czy nie pożyć jeszcze życiem, które wcale przecież złe ani nudne nie było. Ale instynkt budził się we mnie ciągle, na widok każdego dziecka rozczulałam się, i przez kilka kolejnych dni myślałam tylko o tym, żeby mieć już swoje maleństwo. Kiedyś kiedyś, zawsze chciałam mieć troje dzieci, nie marzyłam konkretnie ile chłopców, a ile dziewczynek bym chciała, po prostu chciałam trójkę. Marzyły mi się też bliźniaki, takie identyczne toczka w toczkę. Dziś mam dwóch synów, cieszyłam się niesamowicie, kiedy usg drugiej ciąży jasno orzekło, że będzie chłopak. Nie wiem dlaczego, ale stwierdziłam, że dwóch chłopców, z tak małą różnicą wieku, będzie fajnie się razem wychowywać, i póki co, tak faktycznie jest. 
Chciała bym mieć jeszcze córkę, ale świadomie nie podejmę tego ryzyka, za bardzo boję się kolejnych komplikacji i kolejnego wcześniaka, kolejnych miesięcy w szpitalu, kolejnych wizyt u lekarzy, i trzeciego dziecka na rehabilitacjach. Ale im jestem starsza, tym pragnienie posiadania córki jest silniejsze, bo widzę, jakie dziś mam relacje z moją mamą. Bardzo fajne są te relacje, i nota bene jest to jedyna osoba, do której mam tak bezgraniczne zaufanie. Kiedy minął mój wiek buntu, głupot, i potrzeby nadzoru mamy nade mną, wtedy mama zaczęła stawać się moim bardzo dobrym przyjacielem. I tego najbardziej mi szkoda, kiedy myślę o braku córki. Synowe też pewnie będą fajne, nie mówię, że nie, ale to jednak będą, przynajmniej przez jakiś czas, obce mi kobiety. Mam tylko nadzieję, że chłopaki mądrze kiedyś wybiorą :) 

Podsumowując, wszystko ma swoje plusy i minusy, ale jednak rodzicielstwo ma zdecydowanie więcej, jak dla mnie, plusów. Czas to pojęcie względne, jakiej decyzji byśmy nie podjęli, on i tak będzie płynął. Dzieci szybko rosną, ale i my się starzejemy. Zwlekając za długo, możemy pozbawić się chociażby radości z doczekania wnucząt, cudnych świąt w licznym gronie, czy innych okazji, które zaserwują nam, nasze dorosłe już dzieci. No i ta energia.. Do opieki i zabawy z dziećmi, trzeba jej mieć naprawdę dużo, do tego głowę pełną pomysłów, bo im się przecież wszystko nudzi po dziesięciu minutach. Nie wiem, czy za powiedzmy osiem lat, miała bym tego wszystkiego tyle samo co dziś, nie sądzę.. Ale sądzę, że decyzja o posiadaniu dzieci, była jedną z najlepszych decyzji w moim życiu.  


Pozdrawiam, Wasza Agata :) 



 

Komentarze